Nie
mogłam się doczekać „Gwiezdnego Wojownika”. Po pierwsze chciałam się pośmiać,
po drugie są to moje klimaty (trochę Firefly, trochę Gwiezdnych wojen i trochę
Armagedona – tak płakałam, tak, podobało mi się) i po trzecie lubię styl Pni
Miszczuk - jeszcze mnie nie zawiodła, tak jak i wydawnictwo Uroboros. Trochę
się zawiodłam, ale nie dlatego, że opowieść, która została mi zaserwowana była
niefajna, nudna czy niedopracowana. Źle do niej podeszłam i tyle. Trochę autorkę zaszufladkowałam, a związane
jest to z trzecim tomem serii o pannie Biankowskiej. Zasiadłam z kawą,
rogalikami upieczonymi przez Panią Marysię i czekałam na napady śmiechu, które
zaserwowali mi Gabriel i Lucyfer. Nie wiem dlaczego, ponieważ „Druga szansa”
taka nie była, a odebrałam ją jako świetną historię.
„Gwiezdny
Wojownik” to historia dziwnych ludzi, rozpadającego się statku kosmicznego oraz
misji ratowania świata. Bohaterowie są bardzo, ale to bardzo wyraziści. Cała
przygodna świetnie opisana… ale jakoś nie zaiskrzyło między mną o postaciami z
książki, nie poczułam więzi. Historia mnie nie powaliła na kolana, ale zrzucam
to na ilość obejrzanych filmów i seriali sci-fi. Miała być to książka łatwa,
lekka i przyjemna, osadzona w kosmosie. Taka była, nie żałuję spędzonego z nią
czasu, ale czegoś mi brakowało. Czego? Zabijcie mnie, a nie powiem… bo
najzwyczajniej nie wiem czego mi zabrakło.
PS
Ostatnio
Indiance mnie prześladują :D I nie, nie narzekam, to nawet miło z ich strony.