piątek, 25 lipca 2014

• "Krew, pot i łzy" Autor: Carla Mori


Kościół i teorie spiskowe, to jeden z moich ulubionych tematów… ogólnie lubię teorie spiskowe. Oczywiście nie wierzę w ani jedno słowo, nawet jak teoria ma jakiś tam sens. Ja, jak Tomasz, póki nie dotknę, to nie uwierzę. Jednak na chwilę lubię wpaść w ten wir szaleństwa. Czytając opinie o książce w 90% napotykałam: polski kod Leonarda Da Vinci (co było uznawane u niektórych za plus, bądź minus)… to było takie nudne dla mnie. Ludzie mają za sobą jedną może dwie pozycje i od razu Brown, czy faktycznie ta książka to tylko owy tytuł? Miałam ogromną nadzieję, że nie i będzie to takie pomieszanie wyżej wspomnianej pozycji, Constantina, Egzorcyzmów, Stygmatów... Autorce się to udało i czytałam jej historię z zapartym tchem.


W Częstochowie dochodzi do dziwnych morderstw, można by rzecz, że dziwacznych. Mamy nawet jednego świadka, a wszystkiemu towarzyszy wykładzina, tak wykładzina. Śledztwo w toku, a czytelnik poznaje kolejnych „graczy”, denatów i bohaterów. Nie mogąc się oderwać od książki, wręcz chłonęłam każde zdanie i starałam się wszystko zapamiętać, aby później z czystą satysfakcją krzyknąć do stronic: WIEDZIAŁAM! No cóż, nie udało mi się, bo nie o śledztwo tu chodziło, a o znaki, których w książce, nie było za wiele. One spokojnie wypływały pod sam koniec i te znaki w całości dały nam niezły obraz kościoła katolickiego :P

Podobała mi się agresja w bohaterach. Komisarz Malinowski i wstręt do homoseksualistów. Klara Wasowska i głęboka niechęć do instytucji kościoła i ślepo wpatrzonych w tę instytucje ludzi. To było takie prawdziwe, że czytając dosłownie odczuwało się tę agresję. Ta nienawiść nawet przeszła na mnie, bo z taką samą agresją, nie mogłam zdzierżyć pani prokurator Zuzanny Bachledy. Wstrętne babsko, zapatrzone w siebie i nie widząca nic poza czubkiem własnego nosa. Z czasem okazało się, że było na to usprawiedliwienie, jednak nie mogłam znieść tej postaci do prawie samego końca. Bardzo podobał mi się sposób przedstawienia dewotek. Pokazane jest, jak (niektóre) gorliwie modlące się osoby, to zło wcielone… Pragną, aby życie ich dzieci się nie poukładało, tylko po to, aby mogli razem chodzić do kościoła i „świecić” przykładem. Albo, że pomimo zdrad i kłótni ich dziecko nie powinno brać rozwodu, bo przecież nie jest to po katolicku – to był święty związek małżeński, powinno się z tym pogodzić! Symulują choroby, bo cierpienie zbliża do Pana. Spowiadają się - nie za często i nie za rzadko – pomimo iż nie mają z czego. W końcu się dowiedziałam, o czym tak paplają do tego spowiednika! W konfesjonale nie opowiadają o swym „wyścigu pobożności”, o tym, że źle komuś życzą, aby wypaść na tych bardziej wierzących… nie. Jednak jak też Was to ciekawi, to sięgnijcie po książkę :) Później jednak takie sytuacje zaczęły mnie autentycznie bawić, ten przeprowadzany w głowie wyścig pobożności „co by tu zrobić, żeby ta druga mi zazdrościła, że to ja na to wpadłam jako pierwsza”, a na zewnątrz:

„Tylko napawam się miłością naszej Matki i Królowej. Wiesz, kiedy tu przed nią klęczę, to tak ciepło mi na sercu.”

Moim zdaniem, w pewnym momencie akcja za szybko poszła do przodu. Coś co miało dziać się w Częstochowie nagle rozrosło się do całego świata. Spokojnie, to żaden spoiler. Już z opisu książki wiemy, że „odwiedzimy” papieża. Zbyt szybko spadło na mnie, czytelnika, misja ratowania świata – zwłaszcza, że nie byłam na to zupełnie przygotowana. Na początku było łagodnie, dziwnie, tajemniczo, a tu nagle dostałam po głowie „rewelacją”, która zupełnie nie pasowała do pierwszej części. Nie wiem, może jest to spowodowane tym, że zakończyła się świetna przygoda, ale widziałabym całą historię w czterech tomach: Częstochowa, Polska, inne państwa i Watykan. Co nagle to po diable – jak prawi stare chińskie przysłowie.  Wolałabym też, aby policja i pani prokurator byli bardziej bystrzy. Do teraz nie mogę wyjść z podziwu, że żadne z nich nie zwróciło uwagi na tak istotny szczegół jak cyfry – nie, nie jest to żadne 666.  Są w książce rzeczy, które można by skrócić, bądź rozwinąć, ale nie wpływa to na niekorzyść książki. Jest to naprawdę dobra historia, świetnie napisana i cieszę się, że na „moim podwórku” ktoś się odważył ją napisać. A zakończenie? Moi drodzy, ostatnie zdanie to mistrzostwo! Natomiast jeżeli kogoś bulwersuje przedstawienie kościoła w takim, a nie innym świetle – to pragnę zaznaczyć, że nie jest to literatura faktu, także: 



4 komentarze:

  1. Ehhhh, nie wiem, nie czuję się przekonany. Nie było nic o cyckach, ani seksie - jestem trochę rozczarowany ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko na początku były cycki i krew i seks i wazon!

      Usuń
    2. Na cholere mi wazon? :D

      Usuń
    3. Kwiatki se postawisz... albo w prezencie dasz :)

      Usuń

No co tam, jak tam?