Kościół
i teorie spiskowe, to jeden z moich ulubionych tematów… ogólnie lubię teorie spiskowe.
Oczywiście nie wierzę w ani jedno słowo, nawet jak teoria ma jakiś tam sens. Ja,
jak Tomasz, póki nie dotknę, to nie uwierzę. Jednak na chwilę lubię wpaść w ten
wir szaleństwa. Czytając opinie o książce w 90% napotykałam: polski kod
Leonarda Da Vinci (co było uznawane u niektórych za plus, bądź minus)… to było
takie nudne dla mnie. Ludzie mają za sobą jedną może dwie pozycje i od razu Brown,
czy faktycznie ta książka to tylko owy tytuł? Miałam ogromną nadzieję, że nie i
będzie to takie pomieszanie wyżej wspomnianej pozycji, Constantina,
Egzorcyzmów, Stygmatów... Autorce się to udało i czytałam jej historię z zapartym
tchem.
W
Częstochowie dochodzi do dziwnych morderstw, można by rzecz, że dziwacznych.
Mamy nawet jednego świadka, a wszystkiemu towarzyszy wykładzina, tak
wykładzina. Śledztwo w toku, a czytelnik poznaje kolejnych „graczy”, denatów i
bohaterów. Nie mogąc się oderwać od książki, wręcz chłonęłam każde zdanie i
starałam się wszystko zapamiętać, aby później z czystą satysfakcją krzyknąć do
stronic: WIEDZIAŁAM! No cóż, nie udało mi się, bo nie o śledztwo tu chodziło, a
o znaki, których w książce, nie było za wiele. One spokojnie wypływały pod sam
koniec i te znaki w całości dały nam niezły obraz kościoła katolickiego :P
Podobała
mi się agresja w bohaterach. Komisarz Malinowski i wstręt do homoseksualistów. Klara
Wasowska i głęboka niechęć do instytucji kościoła i ślepo wpatrzonych w tę
instytucje ludzi. To było takie prawdziwe, że czytając dosłownie odczuwało się
tę agresję. Ta nienawiść nawet przeszła na mnie, bo z taką samą agresją, nie
mogłam zdzierżyć pani prokurator Zuzanny Bachledy. Wstrętne babsko, zapatrzone
w siebie i nie widząca nic poza czubkiem własnego nosa. Z czasem okazało się,
że było na to usprawiedliwienie, jednak nie mogłam znieść tej postaci do prawie
samego końca. Bardzo podobał mi się sposób przedstawienia dewotek. Pokazane
jest, jak (niektóre) gorliwie modlące się osoby, to zło wcielone… Pragną, aby
życie ich dzieci się nie poukładało, tylko po to, aby mogli razem chodzić do
kościoła i „świecić” przykładem. Albo, że pomimo zdrad i kłótni ich dziecko nie
powinno brać rozwodu, bo przecież nie jest to po katolicku – to był święty
związek małżeński, powinno się z tym pogodzić! Symulują choroby, bo cierpienie
zbliża do Pana. Spowiadają się - nie za często i nie za rzadko – pomimo iż nie
mają z czego. W końcu się dowiedziałam, o czym tak paplają do tego spowiednika!
W konfesjonale nie opowiadają o swym „wyścigu pobożności”, o tym, że źle komuś
życzą, aby wypaść na tych bardziej wierzących… nie. Jednak jak też Was to
ciekawi, to sięgnijcie po książkę :) Później jednak takie sytuacje zaczęły mnie
autentycznie bawić, ten przeprowadzany w głowie wyścig pobożności „co by tu
zrobić, żeby ta druga mi zazdrościła, że to ja na to wpadłam jako pierwsza”, a
na zewnątrz:
„Tylko napawam się miłością naszej Matki i Królowej. Wiesz, kiedy tu przed nią klęczę, to tak ciepło mi na sercu.”
Moim
zdaniem, w pewnym momencie akcja za szybko poszła do przodu. Coś co miało dziać
się w Częstochowie nagle rozrosło się do całego świata. Spokojnie, to żaden
spoiler. Już z opisu książki wiemy, że „odwiedzimy” papieża. Zbyt szybko spadło
na mnie, czytelnika, misja ratowania świata – zwłaszcza, że nie byłam na to
zupełnie przygotowana. Na początku było łagodnie, dziwnie, tajemniczo, a tu nagle
dostałam po głowie „rewelacją”, która zupełnie nie pasowała do pierwszej części.
Nie wiem, może jest to spowodowane tym, że zakończyła się świetna przygoda, ale
widziałabym całą historię w czterech tomach: Częstochowa, Polska, inne państwa
i Watykan. Co nagle to po diable – jak prawi stare chińskie przysłowie. Wolałabym też, aby policja i pani prokurator
byli bardziej bystrzy. Do teraz nie mogę wyjść z podziwu, że żadne z nich nie
zwróciło uwagi na tak istotny szczegół jak cyfry – nie, nie jest to żadne 666. Są w książce rzeczy, które można by skrócić,
bądź rozwinąć, ale nie wpływa to na niekorzyść książki. Jest to naprawdę dobra historia,
świetnie napisana i cieszę się, że na „moim podwórku” ktoś się odważył ją
napisać. A zakończenie? Moi drodzy, ostatnie zdanie to mistrzostwo! Natomiast
jeżeli kogoś bulwersuje przedstawienie kościoła w takim, a nie innym świetle –
to pragnę zaznaczyć, że nie jest to literatura faktu, także:
Ehhhh, nie wiem, nie czuję się przekonany. Nie było nic o cyckach, ani seksie - jestem trochę rozczarowany ;/
OdpowiedzUsuńTylko na początku były cycki i krew i seks i wazon!
UsuńNa cholere mi wazon? :D
UsuńKwiatki se postawisz... albo w prezencie dasz :)
Usuń