„Tożsamość
Rodneya Cullacka” zaskoczyła mnie zupełnie. Myślałam, że sięgam po typowe
sci-fi. Walka, pościgi, lasery, „to nie księżyc, to stacja kosmiczna”, jakiś
tam romans, maszyny, pojazdy, kosmos, walka… No cóż, tak nie było i jestem z
tego powodu zadowolona.
Książka
nie posiada rozdziałów - to jest jedna opowieść, w której nie mamy nic
pobocznego, żadnego „w tym czasie Kazik poszedł…”. Na początku można się
zdziwić pisownią niektórych wyrazów, takich jak Świadomość, Prawda… jednak z
czasem zrozumiecie dlaczego tak jest.
Cały
czas towarzyszy nam główny bohater, który nazywa się Richard Zonga. Ma świetne
życie: ma dużo pieniędzy, piękne kobiety na zawołanie, jest szanowany i ogólnie
to cud, miód oraz orzeszki. Jednak czegoś mu brakuje, coś jest nie tak z jego
życiem. Nie, nie szuka prawdziwej miłości, nie szuka celu w życiu. Po prostu
wie, że nie jest to czymś, co go uszczęśliwia i nie ma pojęcia dlaczego tak
jest. W końcu spełnił swoje marzenia – wyrwał się z miejsca, w którym się
urodził, nie musiał harować na roli… nie był niewolnikiem. Tylko dlaczego, to
go nie cieszy?
Książkę
czyta się rewelacyjnie. Jest dużo bójek, mnóstwo pościgów i zwrotów akcji…
nieustającej akcji. Nie znajdziecie strony, na której by się nic nie działo.
Strzelanie, mordobicia, pościgi, ucieczki… nie ma wytchnienia. Na początku jest się atakowanym wulgarnym
językiem, rżnięciem (tak, dobrze czytacie, nie chodzi tu o kochanie się,
uprawianie miłości czy jak to chcecie jeszcze nazwać) i niezrozumiałymi nazwami
pojazdów, miejsc, narkotyków... Jednak dzięki temu zabiegowi wiemy, że mamy do
czynienia z sci-fi, a główny bohater tak naprawdę nie ma życia usłanego różami.
To wszystko, jest tylko pięknym opakowaniem w całej tej historii, bo tak
naprawdę, nie o sci-fi tu chodzi. Znajdziemy tu mnóstwo powiązań z naszą
rzeczywistością, całą masę pytań, na które każdy z nas będzie chciał
odpowiedzieć sam, zanim przeczyta „gotowca”. Otworzy oczy na niektóre aspekty
życia. Zacznie się pytanie samego siebie - jak dzieciństwo wpłynęło na moje teraźniejsze
życie? Ta książka, to też nieustanna walka bohatera samego ze sobą. To dążenie
do prawdy, która ma go wyzwolić. Jak już ją odnajdzie, to czytającemu nie pozostaje
do powiedzenia nic jak: ja pierdole, po ci to było. Przepraszam za wulgaryzm,
ale inaczej się nie da. Ta prawda, wbija w fotel i ma się ochotę tak siedzieć
wiele dni… jednak główny bohater jest silniejszy, przynajmniej ode mnie, bo
sobie z nią poradził.
Świetna
pozycja, którą polecam z czystym sumieniem. Natomiast jeżeli ktoś już ma ją za sobą i się ze mną nie zgadza, to:
Hehe, chciałem napisać, że mam inne zdanie niż Ty, ale jej jeszcze nie czytałem :(
OdpowiedzUsuńSpróbuj, a nuż się okaże, że Ci się spodoba i nie będziesz cierpieć jak ostatnio :D
UsuńNa takie mądre rzeczy z przesłaniem, to ja chyba za głupi jestem :D Więc Panu Angermanowi tym razem podziękuję, i dalej będę sobie czytał głupoty o filmie :) Już tylko 110 stron mi zostało...
OdpowiedzUsuńCzłowieku, jak ja skumałam to Ty tym bardziej :D
UsuńDlaczego tym bardziej? Insynuujesz, że Arek jest mądrzejszy od Ciebie? :D
UsuńCichaj że, ostatnio pojechałam mu na blogu, że się nie zna... niech się cieszy chłopina :D
Usuń