Ciężko jest pisać recenzję do trzeciego tomu, jeżeli jest on ściśle
powiązany z dwoma poprzednimi. Długo zastanawiałam się jak swoimi, prostymi
zdaniami oddać zachwyt na „Między młotem a piorunem”. Postanowiłam, że zrobię
to w swój prostacki sposób.
Trzecia część Kronik Żelaznego Druida jest najlepszą częścią. To połączenie
niesamowitej akcji, heroicznej misji, wielu religii, humoru i tragedii. W końcu
dowiadujemy się dlaczego nasi bohaterowie tak bardzo nienawidzą Thora,
otrzymujemy trzy dodatkowe historie, opowiadające o zapatrzonym w siebie bogu
piorunów. Łącznie pięć przypowieści, dzięki którym chciałam dołączyć do
zamordowania… jak go słusznie nazwała Baba Jaga – przypakowanego kozojebcy.
Każda z gawęd została opowiedziana w innym stylu, przez co czytający nie miał
złudzeń, że dana tragedia przydarzyła się różnym osobom.
Nasz Druid, pomimo otrzymania ostrzeżenia od dwóch bogów (Jezusa i
Morrigan) - że ta walka nie skończy się dobrze, a nawet jak ją przeżyje, to
skutki będą opłakane, no i płacenie ceny za ten wybryk może ciągnąć się latami –
postanowił nie łamać słowa, które dał przyjacielowi… no właśnie czy aby na pewno
przyjacielowi? Ta książka przedstawia nam fabułę w bardzo emocjonalny sposób i
nie sądzę, żeby znalazł się ktoś, kto nie znajdzie tam czegoś, co go chwyci za
serce.
Zdecydowanie polecam.