wtorek, 31 grudnia 2013

• „Morza Wszeteczne” Autor: Marcin Mortka (tom 1)



Nie wiem czy można zaliczyć to do plusów, ale książka jest fantastyczna. Dlaczego miałoby to być coś złego? Ponieważ morskie klimaty są mi zupełnie obce. To jest moja pierwsza książka o piratach i zatonęłam w niej całkowicie. Czy spodoba się osobom, które jedzenie na morzu mają we krwi? Nie mam zielonego pojęcia. 


W książce nie ma chwili na odpoczynek, co chwilę coś się dzieje, a co najlepsze, z każdą kartką jest więcej akcji. Postacie są tak barwnie opisane, że nie sposób ich sobie nie wyobrazić. Każdy z bohaterów jest wyjątkowy. Jedenmówibardzoszybko, drugi ma kontakt ze swoimi przodkami, kolejny macki na plecach itd. Każdy znajdzie coś dla siebie, jak to mawiają: każda potwora znajdzie swojego amatora. Ja np. wbrew pozorom, swe serce oddałam nie kapitanowi, a Grzmotowi, który urządzał sobie pogawędki… ze sobą. Co jeszcze jest wyjątkowego w „Morzach Wszetecznych”? Anioły, gobliny, demony, szamani, cała masa różnych istot (które dodają kolorytu całej opowieści), humor, przekleństwa i różnorodność miejsc, w których rozgrywa się książka. Czy to wszystko? A gdzie tam! Walki na morzu i lądzie są tak ekscytujące, że nie raz łapałam się na tym, że wstrzymuję oddech! To wszystko połączone w jedną całość jest cudnym zwieńczeniem niesamowicie ciekawej historii. 

Ogromnym plusem są przepiękne ilustracje, które można odkryć na kartkach książki jak i ciekawa okładka. Nie mogę się doczekać kontynuacji przygód kapitana Rolanda i jego trzódki. Mam nadzieję, że tom drugi wyjdzie bardzo szybko! Na przykład jutro? Byłabym wniebowzięta. 
... Pozwólcie, panie, bym zadośćuczynił.
-Eee - bąknął Roland i w pośpiechu przekartkował księgę, poszukując właściwych ustępów. - Eee... Nie lza o wybaczenie błagać, bo... Kurwa, gdzie to było... Albowiem i ja nie bez winy. Pochłonięty sprawami wielkiego świata całkiem... eee... Całkiem o was zapomniałem, druhu mój zacny. 
Jeśli jakiś sukinsyn nienawidzi ci bez powodu, daj mu powód. 
Czy się gniewam? – wycharczał. – Skądże znowu, mój drogi przyjacielu Oratorze. Czy mam prawo gniewać się na gospodarza tych wysp po tym, jak jakiś cholerny smok zaatakował mnie na wodach neutralnych, odebrał mi pryz, przeraził moich ludzi, uszkodził mi okręt, a mnie samego porwał i wlókł pod wodą przez pięćdziesiąt jebanych mil, wynurzając się przy tym raptem pięć razy, jakbym był cholerną rybą, a nie człowiekiem, a potem zanurkował na dno morza, wepchnął mnie w skalny komin i wydmuchał prosto w sam środek cholernego różanego ogrodu z jakimś gadułą w białym ręczniku! – Ostatnie słowa wywrzeszczał stukając macką w pierś Jaliena. – I jeśli teraz powiesz, że rozumiesz mój gniew, to cię uduszę i zagrzebię w tychże różach - zagroził. 
Iglica wytrwale opierała się jednak sztormom, trzęsieniom ziemi i pijackim popisom strzeleckim, a w międzyczasie zdobyła też wielką popularność wśród samobójców.Nie było dnia, by ktoś nie skoczył z niej na bruk ryneczku ku uciesze rezydujących nieopodal aptekarzy, konowałów-eksperymentatorów i duszołapów. 
- I sprzeda pan ją temu, kto da więcej?
- Z tego, co zauważyłem, nikt nie kwapi się z ofertami. Visslandczycy chcieliby zapłacić pustymi obietnicami, Orrhianie kulami armatnimi, a Skellenberczycy rytualną egzekucją. 
- Który objął przywództwo podczas mojej nieobecności?
- Akurat komuś przyszedł do głowy podział władzy, cholera jasna! - rozzłościł się Seamus i bezceremonialnie odepchnął ostrze. - O okręt trza się było troszczyć, bo gdy Baobab zerwał się do lotu, szkwał w nas przypieprzył, że hej! A jeśli chodzi o przejęcie władzy, sir, to proszę mi wierzyć, że jeśli kiedykolwiek przyjdzie to komuś do głowy, dowiesz się pan, kurwa, pierwszy!
Ostatnie słowa wręcz wykrzyczał. Roland spokojnie przeczekał atak złości nawigatora, po czym rozluźnił uścisk macek.
- W porządku. Jesteście rozgrzeszeni. Saemus, wracaj na kurs, a ty, Mandragora przejmujesz dowodzenie. Możesz komuś wpierdolić, jeśli cię to pocieszy. 
Niespodziewanie ujrzał szeroką rozmazaną smugę krwi, jakby pozostawioną przez wleczone zmasakrowane ciało, a kończącą się przy najbliższym pentagramie. Potem dostrzegł czyjeś ciało przybite do masztu marszpiklami rozmieszczonymi dokładnie co pięć centymetrów oraz oderwane skrzydło zwisające z noku rei.
- Co tu się stało? – wyszeptał, z wrażenia robiąc przerwy między wyrazami.
- Nic takiego. Wkurwiłem się nieco, ale już mi przeszło. 
Obawiam się, chłopaki, że wszystkich nas popierdoliło. Dokumentnie. - Roland pokręcił głową. - Julia, trzymasz pokład. Mandragora, znajdź wszystkich eunuchów, sodomitów i tych, co już nie mogą, a potem utwórz z nich warty. Jak się poniesie, że obok lazaretu można dupczyć na mchu, chłopaki zaczną się języków obcych uczyć. 
Po długiej chwili wyczekiwania na jego flaglinkach pojawiły się chorągiewki.
- O co mu chodzi? - spytał Roland. - Nie znoszę tych cholernych szmat!
-Wzywa kapitana na pokład - rzekł po chwili Seamus.
- Znaczy mnie?
- Innego nie mamy.
- To ci dopiero. - Roland uniósł brew. - My też mamy takie chorągiewki?
 
- To ci dopiero... - Roland przekrzywił głowę, jakby przyglądał się jakiemuś kuriozum przyrodniczemu. - To wy tak z własnej woli nas śledzicie, mości panie poruczniku? 
- To Skellenberczyki - rzucił niezadowolony Mandragora. - Słyszał pan kiedyś, kapitanie, by te chore świętoszki potrzebowały powodu do sprawienia komuś manta?
- "Błędny rycerz"... - rzekł z zadumą Roland.
- Co?
- Gówno. Idziemy dalej.
- Jak to idziemy dalej? - zaprotestował Mandragora - Myślałem, że posiedzimy chwilę i poczekamy, a potem wyjdziemy i...
I co? Zbudujemy nowy okręt z resztek tancbudy? Zostaw myślenie innym.          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No co tam, jak tam?