Chyba nikt nie spodziewał się cudów po "The Tomorrow People" - i
cudów nie dostaliśmy. Mimo wszystko serial oglądać się da, jeśli tylko
przymknie się oko na to i owo.
"The Tomorrow People" – Ludzie jutra. Czekałam na ten serial…
może niespecjalne go wyczekiwałam, ale byłam go ciekawa. Jak miało być?
Miałam dostać ekscytującą opowieść o ludziach obdarzonych
nadprzyrodzonymi mocami, którzy walczą z organizacją, mającą na celu ich
wyeliminowanie.
Jak wyszło? Jakoś tak nie do końca dobrze. Już z plakatów i
zwiastunów wiadomo było, że dostanę pięknych, inteligentnych, młodych
ludzi, którzy łączą swe siły, aby pokonać złoooo. Zaznaczam, że nie mam
nic przeciwko produkcjom dla młodzieży. Mam ich na swoim koncie dość
dużo i znajdują się wśród nich projekty, które przypadły mi do gustu.
Bałam się tylko jednego: on ją kocha, ona jego też, ale ma innego, więc
ten inny nie lubi jego itd. Okazało się, że powinnam była obawiać się
czegoś innego: beznadziejnego głównego bohatera.
Główny bohater nazywa się Stephen Jameson (Robbie Amell). Jego tors jest zachwycający, pomimo że trzyma się na uboczu życia towarzyskiego, nie potrafi się bić i takie tam. Coś tu nie gra, prawda? Zazwyczaj mamy tak, że jeśli postać nie jest lubiana przez społeczeństwo, to jest uroczym fajtłapą. Natomiast jeśli jest duszą towarzystwa, to jest też pięknie zbudowany i gra w jakiejś drużynie. No cóż, Stephena postanowili zrobić "2 w 1", taka promocja. Tylko ta promocja ma mały mankament, napisany na dole małym druczkiem. Oczy się cieszą, umysł próbuje popełnić samobójstwo. Jedna mina, tępe spojrzenie i mechaniczne ruchy, jednym słowem – golem.
Do tego ta historia! Chłopak miał ojca, który zwariował, teraz wariuje on i musi brać tabletki. Jak ich nie weźmie, to np. obudzi się w cudzym łóżku z cudzą żoną i cudzym mężem albo słyszy głosy. Oczywiście nasz bohater ma przyjaciółkę – Astrid Finch (Madeleine Mantock) i to może być lekki szok dla Was. Ona go kocha, a on: "zostańmy przyjaciółmi". Stephen w swej głowie słyszy seksowny kobiecy głos. Głos, który w końcu postanawia się ujawnić. Jest nim z krwi i kości, przecudnej urody kobieta – Cara Coburn (Peyton List, która, tak na marginesie, mogłaby mieć choć raz związane włosy! Chociażby kiedy idzie walczyć), której chłopakiem jest miły dla oka John Young (Luke Mitchell). Mają oni wielu przyjaciół, z którymi mieszkają w podziemiach, ponieważ wszyscy są obdarzeni mocami i muszą ukrywać się przed organizacją o nazwie Ultra, która uważa Ludzi jutra za zagrożenie. Na szczególną uwagę zasługuje jeden z kumpli tego grajdołka – Russell Kwon (Aaron Yoo). Każdy z bohaterów (oczywiście, że nie mogło być inaczej) miał trudne dzieciństwo, ale on jako jedyny jest pełen energii, optymizmu, humoru… taka chodząca iskierka. Kto stoi po drugiej stronie barykady? Cudowny i uroczy Jedikiah Price (Mark Pellegrino), czyli jedna z tych złych postaci, którym się kibicuje i których obecności na ekranie się wyczekuje.
Główny bohater nazywa się Stephen Jameson (Robbie Amell). Jego tors jest zachwycający, pomimo że trzyma się na uboczu życia towarzyskiego, nie potrafi się bić i takie tam. Coś tu nie gra, prawda? Zazwyczaj mamy tak, że jeśli postać nie jest lubiana przez społeczeństwo, to jest uroczym fajtłapą. Natomiast jeśli jest duszą towarzystwa, to jest też pięknie zbudowany i gra w jakiejś drużynie. No cóż, Stephena postanowili zrobić "2 w 1", taka promocja. Tylko ta promocja ma mały mankament, napisany na dole małym druczkiem. Oczy się cieszą, umysł próbuje popełnić samobójstwo. Jedna mina, tępe spojrzenie i mechaniczne ruchy, jednym słowem – golem.
Do tego ta historia! Chłopak miał ojca, który zwariował, teraz wariuje on i musi brać tabletki. Jak ich nie weźmie, to np. obudzi się w cudzym łóżku z cudzą żoną i cudzym mężem albo słyszy głosy. Oczywiście nasz bohater ma przyjaciółkę – Astrid Finch (Madeleine Mantock) i to może być lekki szok dla Was. Ona go kocha, a on: "zostańmy przyjaciółmi". Stephen w swej głowie słyszy seksowny kobiecy głos. Głos, który w końcu postanawia się ujawnić. Jest nim z krwi i kości, przecudnej urody kobieta – Cara Coburn (Peyton List, która, tak na marginesie, mogłaby mieć choć raz związane włosy! Chociażby kiedy idzie walczyć), której chłopakiem jest miły dla oka John Young (Luke Mitchell). Mają oni wielu przyjaciół, z którymi mieszkają w podziemiach, ponieważ wszyscy są obdarzeni mocami i muszą ukrywać się przed organizacją o nazwie Ultra, która uważa Ludzi jutra za zagrożenie. Na szczególną uwagę zasługuje jeden z kumpli tego grajdołka – Russell Kwon (Aaron Yoo). Każdy z bohaterów (oczywiście, że nie mogło być inaczej) miał trudne dzieciństwo, ale on jako jedyny jest pełen energii, optymizmu, humoru… taka chodząca iskierka. Kto stoi po drugiej stronie barykady? Cudowny i uroczy Jedikiah Price (Mark Pellegrino), czyli jedna z tych złych postaci, którym się kibicuje i których obecności na ekranie się wyczekuje.
Ale o co chodzi?
Czy ktoś to w ogóle jeszcze ogląda? Czy ktoś mi jest w stanie
powiedzieć, o co tu chodzi? Najpierw myślałam, że chodzi o znalezienie
ojca Stephena, żeby dostać się do jakiejś krainy, później się w tej
całej akcji pogubiłam. Osoby obdarzone paranormalnymi mocami są
wyjątkowe, nie tylko dlatego, że potrafią siłą woli coś podpalić, ukraść
czy zniszczyć, ale też dlatego, że są niezdolne do zabijania.
Dostaliśmy śmierć ojca jednego z bohaterów, później imprezę,
która miała zakończyć się "rzeźnią niewiniątek", następnie informację,
że można pozbawić ludzi ich mocy oraz że tak naprawdę, jak wstrzyknie
się odpowiedni preparat i zaaplikuje kurację, to można zabijać bez
żadnych konsekwencji. Brzmi fantastycznie, ale tak nie jest! Problem
polega na tym, że dali nam cel, który zszedł na margines priorytetów.
Jest różnica pomiędzy "znajdźmy twojego ojca", a "musimy pokonać Ultrę,
aby normalnie żyć".
Złe pomysły to jedno, do tego dochodzi wykonanie. Tu też mi
coś nie gra. Postaram się Wam to wyjaśnić. Podczas oglądania serialu
dawałam mu ocenę 5 w skali 10-stopniowej. Kiedy zaczęłam pisać o tej
produkcji, to oprócz fatalnego aktora, grającego główną postać, nie
potrafiłam znaleźć minusów. Dostaliśmy zdradę, która jak na serial
szybko poszła w zapomnienie, mieliśmy przekomarzanie się Stephena i
Johna, opowieść o bohaterach tego serialu – gdzie zapoznaliśmy się z ich
przeszłością.
Dostaliśmy też ciekawe problemy, jak na przykład:
1. Czy Ultra faktycznie jest zła? Zastanówcie się. Kiedy powiadomicie
ludzkość o istnieniu ludzi z mocami, to będzie problem. Jaki?
Wybierzcie sami z kilku propozycji: wykorzystywanie ich dla własnych
celów, nagonka na ludzi z mocami (pomimo że nie wszyscy wykorzystują swe
zdolności do niecnych czynów), podejrzenia wobec nadprzyrodzonych albo
zbytnie uwielbienie. Oszuści oferujący za odpowiednią kwotę odpowiednie
moce.
2. Czy ci niezwykli ludzie faktycznie powinni chodzić na
wolności? Nie oszukujmy się, mając w zanadrzu takie moce, nagle
okazałoby się, że każdy z nas ma odpowiednią ilość ubrań i to takich, na
które nas nie stać. Mielibyśmy więcej książek, gier, filmów i seriali
na półce. Komputery mielibyśmy odpowiednio wyposażone i posiadali
gadżety, na które trzeba bardzo długo oszczędzać. Nie wspominając już o
odwiedzeniu miejsc, które są dla nas niedostępne, takich jak siedziba
FBI…
3. Czy zwykły człowiek, który walczy o to, aby na świecie
chodzili tylko zwykli ludzie, nie może zakochać się w człowieku z
mocami?
4. Czy nikt z nas nie jest zazdrosny?
5. Co byśmy zrobili, aby nasza rodzina była bezpieczna?
6. Jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć w zemście?
7. …
8. …
1000. Czy bylibyśmy w stanie zabić człowieka, który odebrał nas z rąk tyranii i włożył w ręce innego oprawcy?
Produkcja niedojrzała, ale oglądać się da
Więc co jest nie tak z "The Tomorrow People"? Dlaczego podczas
oglądania staram się wyłapać plusy, żeby nie opluć monitora, a po jego
zakończeniu nie jestem w stanie powiedzieć, co denerwuje mnie tam
najbardziej? Naprawdę nie wiem. Serial ma swoje plusy. Zdolności bohaterów po tej "złej", jak i
"dobrej" stronie są wykorzystywane często. Nie mamy tu jakichś
ograniczeń, możemy podziwiać różnorodność każdej mocy. Psychokineza jest
w tym serialu naprawdę świetnie rozbudowana! Efekty specjalne nie są
złe, nie są też źli aktorzy - pomijając odtwórcę głównej roli. Jest
trójka postaci, na które miło popatrzeć pod każdym względem (wizualnym,
gry aktorskiej i ciekawej postaci): Jedikiah, John i Russell. W "The Tomorrow People" dostajecie dosłownie całą paletę
umiejętności: telekineza, teleportacja, chronokineza, pirokineza,
lewitacja... Wachlarz typów psychokinezy jeszcze do końca się nie
rozwinął! Jeśli będziecie pamiętać, że to serial dla młodzieży (czyli
wypuszczacie drugim uchem, takie teksty jak "on jest wybawcą"), to
dostaniecie całkiem niezły serial. Nie skreślajcie go tylko dlatego, że jest to produkcja
niedojrzała. Skupcie się na mocach, dobrej grze aktorskiej (umówmy się,
Robbie Amell to nie aktor, on tam nie gra, jego tam nie ma… on nie
istnieje) i satysfakcjonujących efektach specjalnych. Ten serial nigdy
nie miał być czymś ambitnym. Ja miło spędzam czas z nim czas podczas
jedzenia obiadu. Przychodzę z roboty, przygotowuję sobie jedzenie,
zasiadam i oglądam. Bo to dobry odmóżdżacz na zakończenie ciężkiego dnia.
Recenzja została umieszczona na Serialowej.
Recenzja została umieszczona na Serialowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No co tam, jak tam?