Kto nie zna, niechaj pozna! Przed Państwem orgastyczny, niepowtarzalny serial, którego tytuł brzmi tadadadaaaam: "Archer".
"Archera" zaczęłam oglądać zupełnie przypadkowo. Znaczy
wiedziałam o istnieniu tego serialu, ale i tak jego zwiastuny i
zapowiedzi omijałam szerokim łukiem, nie czytałam o nim, no, w jednym
zdaniu - miałam w poważaniu tę animację. Uwierzcie mi, najchętniej
zastosowałabym za to na sobie chłostę. Cztery sezony łyknęłam w niecałe
trzy dni! Podczas oglądania "Archera" śmiałam się, śmiałam się i śmiałam
do łez. Ba, czasami nawet wpadałam w tak histeryczny śmiech, że dopiero
po 15 minutach śmiania się mogłam wyłączyć pauzę i z bólem brzucha,
tylnej części głowy oraz policzków oglądać dalej.
Głównym bohaterem jest zapatrzony w siebie, egoistyczny,
nieodpowiedzialny, samolubny, niepoważny, rozpieszczony, zawistny,
próżny, złośliwy etc. członek agencji wywiadowczej ISIS, Sterling
Archer, którego pokochałam od pierwszego wypowiedzianego zdania. Archer
uwielbia kobiety, szybkie samochody i wszelkiego rodzaju alkohol. Jego
dziwnych relacji z matką, Malory Archer, szefową tajnej organizacji ISIS, nie
da się wytłumaczyć ot tak. Kocha ją i nienawidzi w tym samym czasie.
Brzydzi się samym faktem, że Malory jest pożądana przez mężczyzn i
uprawia z nimi seks, a jednocześnie knuje, aby wszystkie jej związki
legły w gruzach, bo chce mieć ją tylko dla siebie.
Ale spokojnie, Archer to nie jedyny ananas w tym serialu,
mamusia też jest niczego sobie. Nie ma zielonego pojęcia, kto jest ojcem
jej jedynego syna (ma kilku mocnych kandydatów, ale co chwilę
przypomina sobie o kolejnym), robiła Sterlingowi na złość odkąd był
mały, nigdy nie miała dla niego czasu, a swoją matczyną miłość
przelewała na psa o imieniu Księżna, które to imię jest również
pseudonimem operacyjnym Archera.
Do grajdołka ISIS dochodzi jeszcze Pam – największa papla i
dyrektor zasobów ludzkich, Lana – agentka o gigantycznych dłoniach i
miłość Archera (do czego ten nie chce się przyznać),
Cheryl/Carol/Cristal… - kochająca ból sekretarka szefowej ISIS, Cyril
Figgis – uzależniony od seksu księgowy, Ray Gillette – analityk, gej i
agent, a także doktor Krieger, który pracuje w dziale… jest jak Q w
Bondzie, tylko na prochach.
W serialu dostajemy cały wachlarz akcji - od chorób, przez nielegalny
przemyt ludźmi i odzyskiwanie najbardziej groźnej bomby na świecie, po
zamach na papieża, którego sobowtórem jest Woodhouse – człowiek, który
wychował Archera oraz był, jest i będzie jego popychadłem. Nie można się
nudzić, oglądając "Archera" - i nie mówię tu tylko o tempie serialu czy
też jego umiejscowieniu (kosmos, głębie oceanu, pustynie, góry,
powietrze…). Rasistowski, perwersyjny humor sprawia, że człowiek ma
wyrzuty sumienia, kiedy płacze ze śmiechu. "Archer" to bożyszcze wśród
seriali akcji, jak i komedii.
Co jest jeszcze pięknego w tym serialu? To, że nie można go
umiejscowić w ramach czasowych. Stylizowany na lata 60. XX wieku, jest
naszpikowany cybertechnologią, klonami i takimi gadżetami, jak komórki,
GPS, itp. Dostajemy cytaty z filmów (najczęściej "Top Gun"), jak i gości
w stylu Burta Reynoldsa. Każda postać to perełka i nie da się
stwierdzić, która z nich jest najlepsza. Do tego ludzie pokładający głos
pod postacie - istny majstersztyk!
Mogłabym zachwycać się "Archerem" dniami i nocami, ale nie
chcę zdradzić więcej szczegółów dotyczących tego genialnego serialu.
Dlaczego? Bo może jest więcej osłów takich jak ja (znaczy ja trzy dni
temu), którzy nie widzieli tej produkcji.
Tymczasem ja już zacieram ręce, bo 13 stycznia "Archer" wraca z piątym sezonem!
Recenzja została umieszczona na Serialowej.