Przygotowania do wojny:
- Kawa
- Kawa w kubasie od Obi-Wana Kenobiego
- Pączuś
- Nastrój (świece + Michael Bublé)
- Środki uspakajające:
Czyli "no to jedziem z tym koksem".
Wszystkie szczegóły dziejów biednego Wertera, jakie tylko zebrać zdołałem, zgromadziłem skrzętnie i podaję wam tutaj, ufny, iż wdzięczni mi będziecie za to.
Zacznijmy może od tego, że wścibska nie jestem i wcale nie czytałam żadnych listów Wertera do jego kumpla. Ani kiedyś ani teraz! Po prostu koleżanka kolegi kuzyna wujka babci sąsiada mi coś tam napomknęła.
4 maja 1771 r. Pamiętam jakby było to wczoraj, tzn. nie 4 maja, ale 1771 r. Przyjemnie mi się czytało to, co wychodziło spod pióra pisarzy. Większość mnie nudziła, ale język jakim się wtedy posługiwano był przyjemny, dźwięczny i bardzo kojący. Śmiechy śmiechami, ale naprawdę podoba mi się taki styl:
Jest mi tutaj zresztą bardzo dobrze. Samotność to balsam nieoceniony dla mego skołatanego serca. Miejscowość, gdzie przebywam, to raj prawdziwy, a wiosna tu w pełni uroczych ponęt swych i rozkwitu. Drzewa, żywopłoty, to jakby ogromne kwietne kiście, tak że zbiera ochota zmienić się w chrząszczyka, nurzać się w tej wonnej toni i żywić się wyłącznie zapachem.
Jak wspominałam, zawartość niekoniecznie wprawia mnie w stan chęci zamienienia się w latające paskudztwo, ale sposób w jaki to wszystko opisywano... no normalnie (10 maja 1771 r.):
Przedziwna pogoda ogarnęła moją duszę, niby owo zaranie wiosny, którym poję ciągle serce moje.
Początek nie był zły. Taki błogostan - uwielbiamy z Werterem wszystko i wszystkich. Co prawda mamy odmienne zdanie co do natury,
Przytulony do ziemi, dziwuję się rozlicznym trawkom, czuję blisko serca rojowisko mnóstwa małych robaczków i komarów, snujących się pośród źdźbeł, i patrzę na ich przedziwne, tajemnicze kształty.
ale widocznie chłopa nigdy nic porządnie nie upierdoliło, stąd ta niepohamowana radość.
Czytam sobie o tych cierpieniach, jestem na stronie piątej i powoli mam dość. ILE MOŻNA?! No pozachwycaliśmy się przyrodą, prostymi ludźmi i ogólnie rajską atmosferą, ale panie, no nie przesadzajmy! Wziął to sobie chłopak do serca, bo ni z tego ni z owego, wzięło go na wspominki o babce, która to wyprzedziła go wiekiem i zakwaterowała się w mogile wcześniej od niego (17 maja 1771 r.)
Nigdy jej nie zapomnę, zawsze przytomną mi będzie potęga jej rozumu i niebiańska wyrozumiałość.
No nie ma to tamto, w końcu (4 maja 1771 r.)
śmialiśmy się z przeróżnych rzeczy, choć zgoła śmieszne nie były.
Rozumiem go, ja mam tak samo z Reacherem, ale nie do końca to miałam na myśli mówiąc:
Wybaczyłam mu, mógł nie zrozumieć... inne czasy. No i tak właśnie z pełnego zachwytu, weszliśmy w stan depresji. Są na to odpowiednie leki, ale ja mu tego nie powiem, mógłby to źle odebrać.
Poznaliśmy nawet jakiegoś chwalipiętę (17 maja 1771 r.)
Zwrócił się do mnie, rozłożył swój kramik naukowy, mieszczący różności począwszy od Batteux'go do Wooda i od Pilesa do Winckelmanna, zaręczył mi, że przeczytał całą pierwszą część teorii Sulzera oraz że posiada rękopis Heynego o studium antyku.
Ale może nas pocałować - wiecie gdzie. My mamy "Obsydian", "Onyks" i "Opal" Jennifer L. Armentrout.
Poznałem także pewnego zacnego człowieka o szczerym i otwartym sercu, komisarza książęcego. Podobno niezmiernie miło się robi na duszy, gdy się go widzi pośród dziewięciorga jego dzieci, a zwłaszcza cuda głoszą o najstarszej córce. Zaprosił mnie, toteż złożę mu wizytę, jak się tylko da najrychlej.
No i tak trzymaj! Łap dorodną dziołchę, a nie jakieś komary i denatki!
Bywaj zdrów! List ten zadowoli cię niezawodnie, jest bowiem na wskroś historyczny.
Chłop ma popełnić samobójstwo, może tym razem go uratuję, także przyjmijmy, że list z 17 maja 1771 r. był historyczny. NO NIE CZEPIAJMY SIĘ SZCZEGÓŁÓW! Damy radę.
Nie no, słuchajcie - zakładam pamiętnik. Ja nie wytrzymiem. 22 maja 1771 r., a ja już nie daje rady!
8 czerwca 2015 r.
Czytanie listów do Wilhelma, wprowadza mnie w stan upojenia...
Niejednemu już wydawało się, że życie jest snem tylko, a i mnie uczucie to nie opuszcza ni na chwilę. Gdy spoglądam na szranki, w które wtłoczona jest czynna, badawcza energia człowieka, i widzę, że wszelka działalność nasza ogranicza się ostatecznie tylko do zaspokojenia potrzeb, a potrzeby te mają jeno ten jedyny cel, by przedłużyć marne istnienie nasze, gdy dalej widzę, że owo uspokojenie co do niektórych punktów poszukiwań naszych polega jeno na marzycielskiej rezygnacji, bo przecież jeno ściany więzienia naszego przysłania barwnymi kształtami i jaśniejącymi blaskami nadziei - gdy pomyślę o tym wszystkim, drogi Wilhelmie, słowa zamierają mi na ustach. Cofam się w siebie i tu odnajduję mój świat, co prawda znowu raczej zawarty w przeczuciu i mglistych pragnieniach, jak w oczywistych, żywych i tętniących się kształtach. Wszystko przesuwa się przede mną, uśmiecham się i wnikam w ten świat, rozmarzony.
alkoholowego...
Zaczynam nie wierzyć, że dam radę.
26 maja 1771 r.
Nigdy jeszcze nie wynalazłem sobie tak przytulnego zakątka, toteż każę sobie tu wynosić z gospody stół i krzesło, piję kawę i czytam Homera.
A ja czytam ciebie pacanie jeden, wypierdku mamuta. A tak w ogóle, to twoja stara jeździ windą po lesie, ciągnie rzepę w familiadzie, ma stragan na allegro i kupiła licencję do WinRARa! Ty... ty... ty...
OK, trochę mi lepiej (8 czerwca 2015 r. dwie godziny później od pierwszego wpisu).
Serce młodzieńca garnie się do dziewczyny, nie oddala się od niej ani na chwilę w ciągu dnia, szafuje rozrzutnie wszystkimi swymi siłami, całe bogactwo swe wkłada w to, by dać poznać, że oddane jest jej bez podziału. Naraz zbliża się filister, człowiek piastujący urząd publiczny, i powiada: Młodzieńcze, miłość, to rzecz ludzka, ale winniście się kochać, jak przystało ludziom serio. Musisz podzielić swój czas, przeznaczyć pewną ilość godzin na pracę, a porę odpoczynku możesz poświęcić swojej ukochanej. Oblicz swój majątek, a z tego, co ci pozostanie z kwoty potrzebnej na życie, wolno ci będzie kupić jej podarek, byle nie zdarzało się to zbyt często, a więc np. w dniu urodzin, imienin, itp. Jeśli młodzieniec tej rady usłucha, to wyrośnie niezawodnie na użytecznego człowieka i można by zalecić każdemu panującemu, by obdarzył go stanowiskiem w kolegium. Tylko miłość jego przestanie istnieć, a jeśli to jest artysta, to przepadł jako twórca. O przyjaciele drodzy! Dlaczegóż tak rzadko wzbiera rwący potok geniuszu i w podziw wprawia dusze? Oto dlatego, że po obu jego brzegach rozsiedli się możni, spokojni panowie, posiadający tu swe altanki, swe grzędy tulipanów i pola kapusty, przeto chcąc je uchronić od szkody, zawczasu już starają się usunąć grożące im niebezpieczeństwo przez tamowanie i odprowadzanie wzburzonych fal.
Dobra, przecież nie będę tu wszystkiego wklejać. Wystarczy, że ja cierpię. Na tym to wyzwanie ma polegać, że poświęcam się ja, żebyście nie cierpieli Wy. W ogromnym skrócie. Na naszej drodze stanęła jakaś matka z dziećmi, która to wracała z targu. Kupiła tam w cholerę rzeczy, pośmiali my się (a raczej oni), że dzieci takie cudowne, jedzenie takie smaczne. Później jakiś proboszcz się nawinął, z którym też musieliśmy pogadać. No tak, musieliśmy, bo jakbyśmy nie pogadali, to okazałoby się, ze świat jest do cholery płaski! Oczywiście nie obyło się bez rozmowy o żarze miłości i innych pierdach. 16 czerwca napisał do nas kumpel, że tęskni czy jakoś tak, bo nie dajemy znaku życia. Wilhelm chyba do rozgarniętych nie należy, zamiast siedzieć cicho, to temu się listownej rozmowy zachciało... pacan jeden. Okazało się, że nie pisaliśmy, bo jakiś anioł (którego nie nazywamy aniołem, bo tak pierwszy lepszy nazywa swą niewiastę) zniewolił nasz umysł - kogo zniewoli? Nie mnie, mnie zniewoliły procenty... dużo procentów...
Jakże jest naiwna przy całym swym rozumie, jakże dobra, mimo stałości charakteru jakże spokojna jest jej dusza, mimo ożywienia i ustawicznej ruchliwości!
Zapomniał dodać "jeśli wiesz co mam na myśli", dlatego piszę to ja.
Jak poznał anielicę? Facet, ten od córki, o której cuda głoszą, zorganizował imprezę... albo to nie on. No nie ważne. Miał się nie zakochiwać (w lasce, nie w facecie), bo ma narzeczonego, który się stara o świetną posadę, ale wyjechał załatwić rodzinne sprawy, bo jego ojcu się zmarło. Później chmurki na niebie, zwiastowały katastrofę na imprezie, ale to nas nie powstrzymało. Pojechaliśmy po Lotę, ta kroiła chleb i robiła to tak zaje... z taką radością, ze aż nas wzięło. Całowaliśmy, jakieś umorusane dzieci w ich noski... jakieś dzieci przymocowaliśmy do rydwanu, odczepiliśmy je przy lesie. No mówię Wam, jazda bez trzymanki. Potańczyliśmy, potańczyliśmy, potańczyliśmy...
Reasumując:
"Urodził się zbyt beznadziejny by móc przeżyć. Dobór naturalny i tak dalej"
Nie polecam! Stanowczo nie polecam!
Nie polecam! Stanowczo nie polecam!
08 czerwca 2015 r. (nie wiem, która jest godzina, boje się spojrzeć na zegarek)
Szlag by to trafił! Cynamonowy się zorientował.
Na Riczera, koleś opisuje w tych listach co do minuty całą imprezę... potańcówkę... bal... jak zwał tak zwał.
Kuźwa, niech się ten bal skończy! Od pół godziny jestem na tej samej stronie!
Jeszcze się nie skończył taniec, gdy wzmogły się błyskawice, od dawna rozdzierające firnament, a przeze mnie tłumaczone jako przebłyski zorzy północnej, a grzmoty rozgłośne przygłuszały muzykę.
I za to kocham Bogów! Bal się zakończył!
Ach ma radość taka przedwczesna, Werterowi zapragnęło się opisywać, jak ludzie uciekali do domów, jak panie płakały...
Kilka wybierało się na gwałt z powrotem do domu.
Alarm odwołany, nie o taki gwałt chodziło.
Tego nie da się ogarnąć w jeden dzień. Zaczęłam to czytać o 16:00, a jestem na 22 stronie.
Część dalsza nastąpi. Obiecuję, że będzie dużo krótsza!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No co tam, jak tam?