poniedziałek, 8 czerwca 2015

• "Futu.re" Autor: Dmitry Glukhovsky

 

Na Ziemi jest już ponad 120 miliardów ludzi. Jako, że trzeba ich jakoś pomieścić, to zaczęto budować ogromne wieżowce, przy których Burdż Chalifa może cichutko płakać w kącie, bo taki jest malutki. Ludzie nie chorują i nie starzeją się – przynajmniej ogromna ich część. Można kupić pigułki dające szczęście, „twardy korzeń”, sen i wszystko czego dusza zapragnie. Wręcz miodnie! Dla ułatwienia, jeżeli nie chce się Wam czytać moich wypocin, to książkę naprawdę polecam! Polecam również książkę Przemka Angermana „Tożsamość Rodneya Cullacka”. Książka naszego rodaka jest bardziej sci-fi, natomiast powieść Dmitrija Glukhovskiego pokazuje naszą przyszłość, ale obie dają do myślenia.
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję autorce bloga Cynamonowy kącik.

Nasza planeta ma ograniczenia – nie rozrasta się. Co zrobić, żeby jednak pomieściła wszystkich ludzi? Jest na to bardzo proste rozwiązanie. Każda ciąża powinna być zarejestrowana. Można posiadać ograniczoną ilość pociech… a żeby być dokładnym, to wcale ich nie można mieć. No coś za coś – chcesz być wiecznie piękny, młody i zdrowy?  Oto rozwiązanie:

                     
Jak wygląda zarejestrowanie ciąży? Można ją legalnie usunąć i niedoszli rodzice żyją sobie do nienadchodzącej śmierci. Jak nie chcesz usuwać dziecka, to jedno z rodziców poddaje się zastrzykowi, który sprawia, że umiera w przeciągu dziesięciu lat. Są jednak tacy, którzy ciąży nie rejestrują. Tacy ludzie ukrywają się przed światem, żyją w ciągłym strachu, bo w każdej chwili może „odwiedzić” ich jednostka Nieśmiertelnych. No cóż, można i tak, ale Nieśmiertelni są naprawdę skuteczni i mało komu się udaje żyć bez takiej wizyty. Jak już się to stanie, to do obowiązków Nieśmiertelnych należy zrobić z tym porządek. Dziecko zabierane jest do internatu, a jeden z rodziców otrzymuje zastrzyk. Równowaga zostaje zachowana: jeden za jednego. Dzieci w internacie są przygotowywane do bycia Nieśmiertelnymi. Co się tam dzieje? Aż żal opisywać, chociaż najlepszym opisem będzie: czyste skurwysyństwo. Strach, dyscyplina, poniżanie, katowanie, pranie mózgu, gwałcenie i to wszystko na dzieciach. 

Głównym bohaterem książki jest Jan, który należy do jednostki Nieśmiertelnych. Dostał od senatora (Erich Schreyer) zadanie: ma zlikwidować terrorystę i jego żonę. W nagrodę dostanie awans, a awans wiążę się z lepszym zakwaterowaniem, czyli czymś większym niż mieszkanie dwa na dwa na dwa metry. Oferta została zaakceptowana przez naszego bohatera niemal błyskawicznie. To dla niego żaden problem, a jeżeli ma na tym tak bardzo skorzystać, to jeszcze lepiej. Nie, to nie jest podpucha, ten terrorysta jest faktycznie znany wszystkim, więc nie ma mowy o jakimś nieporozumieniu czy też wrabianiu. Dlaczego w takim razie nikt się tym wcześniej nie zajął? Bo złapanie go, to nie takie hop siup trampek. To tak jak z Binladenem, szukali wszyscy, na końcową akcję polecieli ci najlepsi. Jan miał doprowadzić do takiej sytuacji, że terrorysta wraz z małżonką mieli zostać zabici – cel był na tyle groźny i miał takie powiązania, że aresztowanie go, mogłoby się skończyć jego ucieczką z więzienia. Akcja zakończyła się fiaskiem, panowie rozeszli się do swoich „domów” (no chyba nie myśleliście, że w pojedynkę poszedłby łapać terrorystę!). W tym świecie, za niewykonanie zadania, nawet jak było ono nieoficjalne (oficjalne – aresztować, nieoficjalne - zabić), dostawało się kulkę w łeb. Także, żeby dać sobie więcej czasu na przeżycie, Jan zgodził się zabić samą dziewczynę. Dziewczyna nie była terrorystą i naprawdę nie wiedziała kim jest jej mąż. Jan odwiedził babeczkę i zaczął się przygotowywać do wykonania zadania. Okazało się, że się znali. Oboje zostali zabrani rodzicom, którzy nie zgłosili ciąży, oboje trafili do internatu. Jak to się stało, że ona nie została tym, kim został Jan? Dlaczego nie pracuje dla rządu? Musiała uciec, ale jak? Nie można było stamtąd uciec, każdy próbował, ale nikomu się nie udało… no chyba, że jako trup.
I wtedy przypominam sobie stół operacyjny skierowany w stronę tego zdumiewającego, jedynego w całym internacie okna. I podłużny worek – zapięty na amen worek takiej długości i szerokości, jakiej trzeba, by pomieścić ciało chłopca, który na tym stole leżał. „Przetrzymaliśmy go za długo” – dopiero teraz przypominam sobie słowa naczelnego wychowawcy.Nagle uświadamiam sobie, że Dziewięćset Szósty, mój jedyny towarzysz, przed którym bałem się otworzyć, wyznać przyjaźń, uwolnił się już z naszego internatu. Że nie wraca do naszej sali i naszej dziesiątki tak długo, bo leży w worku.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Co, myślałeś, że tak sobie siedzicie w mieście? Myślałeś, że takie bękarty jak wy będą trzymane razem z normalnymi ludźmi? Tu dookoła jest pustynia i trzy poziomy ochrony! Nikt stąd nigdy nie uciekł. I nigdy nie ucieknie. Miałeś, kretynie, jedną drogę: skończyć naukę i wyjść… A teraz…
A to początek książki! 

Nieśmiertelność jest na porządku dziennym, a brzydota, starość i jakiekolwiek defekty w wyglądzie są czymś odrażającym. Ludzie mają problemy ze spaniem, nie wiedzą jak być szczęśliwym za pomocą samego siebie, więc wszyscy faszerują się tabletkami, które dają im szczęście, radość, pozwalają zasnąć, być bardziej wydajnym itd. No i ten świat! Autor nie silił się na ukazanie nowych religii, wierzeń, nie zmieniał historii. Przez taki zabieg, wydawało mi się, że czyta się o „prawdziwej” przyszłości. Ogromne budynki pochłaniały te „stare” niczym narośl na skórze i ciągną się kilometrami w górę i w dół. Windy, które zawiozą pasażera z najniższego na najwyższe piętro w niecałą minutę. Projekcje, które dawały złudzenie przestrzeni, światło dające efekt słońca, ogromne wielopoziomowe baseny, wielofunkcyjne parki, kościoły robiące za burdele – świat naprawdę robił ogromne wrażenie. Pomimo wielu barw, radości, nieśmiertelności i wielu wspaniałych wynalazków, ciągle czułam się jakbym miała klaustrofobie, jakbym nie mogła wziąć głębszego oddechu, czułam się mała, przygnieciona i zupełnie bez życia. 


Książka jest podzielona na wspomnienia z dzieciństwa głównego bohatera oraz na jego „teraźniejszość”. Wspomnienia bohatera oraz jego „tu i teraz” są wręcz przerażające. Nigdy nie był wolny i wcale nie wygląda na to, że kiedykolwiek będzie. Jego nienawiść do matki jest wręcz przytłaczająca. Nigdy nie wybaczy jej tego, co mu zgotowała. To historia pełna emocji, które dosłownie wybuchają przy zetknięciu się z „normalnością”. Facet, który w masce Apolla Belwederskiego, pilnuje porządku w idealnym świecie, nie potrafi sobie poradzić ze zwykłym życiem. Wpada w histerię, a za chwilę jest znowu spokojny. 

Jeżeli chodzi o samą fabułę, to mam z nią ogromny problem. Dlaczego? Bo po większym zastanowieniu się, to jej nie ma. To taki jakby… obyczaj, bardziej psychologiczny. Czyli wszystko i nic. Jest jednak wielkie ALE. To najlepszy obyczaj jaki było mi dane czytać! Akcja co chwilę się zmienia, a z każdą zmianą, dostajemy nowe przeżycia, nową adrenalinę, nową walkę i to na najwyższych obrotach. Za każdym razem coś się dzieje, ale tak naprawdę, to zwykłe życie z problemami. No, z chujowymi problemami, bo żadne z nas nie chciałoby takich mieć. Dostajemy całą gamę pytań, które były, są i będą nas nawiedzać. Dlaczego ktoś ma prawo decydować ile mogę mieć dzieci i czy mogę je mieć, czy nieśmiertelność jest dobrym pomysłem, czy powinniśmy się wspomagać pigułkami, czy powinniśmy dążyć do doskonałości, czy powinniśmy się brzydzić czegoś, co jest inne... Do tego wszystkiego mamy wiele pytań dotyczących sensu życia jak i osądzania drugiego człowieka - czy powinniśmy potępiać swoich rodziców, bo chcieli mieć dziecko, które zostało im zabrane? Czy powinniśmy tępić ludzi, tylko dlatego, że wierzą w Boga, który jest hologramem? Czy wiara pomaga odnaleźć sens życia? No tak ogólnie, to mamy od groma tych pytań i każda osoba ma inną odpowiedź – odpowiedź, która nas przekonuje, a czytającego zmusza do podjęcia decyzji, którą stronę poprzemy. Wbrew pozorom to bardzo istotne, po której stronie barykady staniemy, ponieważ pozwoli nam się to ustosunkować do zaistniałej sytuacji, w której nasz bohater się znajdzie… a będzie się znajdował co chwilę w przysłowiowej czarnej czy tam ciemnej dupie.

Od połowy książki, miałam nadzieję, że cała ta historia nie będzie mieć szczęśliwego zakończenia. Nie to, że nie lubię „żyli długo i szczęśliwie”, ale taki koniec zepsułby książkę. Nie chciałam, żeby autor poszedł na skróty i walnął mi cudownym zakończeniem, po którym z uśmiechem na ustach, odłożę Otisa (czytnik) i powiem: na całe szczęście! No i tu jest pies pogrzebany, bo im bliżej końca, tym sytuacja w książce się coraz bardziej zmieniała i zaczęłam się zastanawiać, jakie to zakończenie będzie. W pewnym momencie nie wierzyłam, że w ogóle będzie koniec, bo sytuacja zaczęła się sama nakręcać. Ale otrzymałam, otrzymałam zakończenie. Nie jest ono szczęśliwe, nie jest one nieszczęśliwe – autor dał nam możliwość początku, początku poprzez spowiedź głównego bohatera.

Zachęcam do zajrzenia na stronę Futu.re (samo się linkuje, kocham to XD), można tam przeczytać pierwszy rozdział, pooglądać ilustracje, jak i posłuchać muzyki.


-----------------------------------------------------------------------------------------
Ja też powinienem był urodzić się jako beztroski obibok w tym rajskim ogrodzie, przyjmować promienie słońca, zupełnie jakby mi się należały, nie widzieć ścian i nie bać się ich, żyć na wolności, oddychać pełną piersią! A zamiast tego… Popełniłem jeden jedyny błąd – wylazłem nie z tej matki, co trzeba, i teraz przez całe swoje nieskończone życie muszę za to płacić! 
-----------------------------------------------------------------------------------------
– I na co się gapisz? Znikaj stąd, frajerze! – kiwa mi strach na wróble. – Cześć, Iza! Co u ciebie?
Na pożegnanie rozbijam mu łuk brwiowy.
----------------------------------------------------------------------------------------- 
Ktoś może uznać, że w kubiku o rozmiarach dwa na dwa na dwa metry inaczej się nie da, ale nie zgodzę się z tym. Jeśli człowiek nie ma skłonności do utrzymywania porządku, to nawet w trumnie narobi bajzlu.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Niegdyś ludzie próbowali zbudować wieżę, która sięgnęłaby obłoków; za pychę Bóg ukarał ich niezgodą, zmuszając do mówienia różnymi językami. Budowla, którą wznosili, runęła. Zadowolony z siebie Bóg uśmiechnął się i zapalił.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Nie wolno ufać debilom, ale obdarzanie zaufaniem słabych jest jeszcze groźniejsze.
-----------------------------------------------------------------------------------------
– Ale masz przecież jeszcze dziewięć minut do odjazdu!
– Fakt. Dobra.
I oto, jadąc, by kogoś zabić, idę za nią porzucać frisbee.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Nienawiść to doskonałe antidotum na strach.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Gdybym miał się garnąć do staruszka, to tylko po to, żeby porządnie mu przywalić. Ale Bóg jest hologramem, nie sposób go trafić.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Są wspomnienia, które nigdy nie blakną, nieważne, ile czasu upłynęło. Takie wydarzenia kryją się w przeszłości każdego i jedno słowo wystarczy, by pojawiły się w umyśle tak jasno i wyraźnie, jakby rozegrały się wczoraj.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Oto jak autor opisał Katedra Najświętszej Marii Panny w Strasburgu:
Münster budowano niemal pięć wieków, nie doprowadzono jednak sprawy do końca: wzniesiono tylko jedną wieżę, drugiej nie dokończono. Katedra wygląda więc teraz jak inwalida, który wzywa Boga, wznosząc ku niebu zarówno całą rękę, jak i kikut tej drugiej, urwanej za łokciem.
Fasadę oplata misterna koronka z różowego piaskowca, z murów spoglądają w dół gargulce i święci. Do środka prowadzą wysokie dwuskrzydłowe drewniane drzwi zamknięte strzelistym łukiem, po obu ich stronach stoją kamienni strażnicy – apostołowie. Łuk zagłębia się w bryle kościoła wielostopniowym sklepieniem, każdy stopień pełen jest aniołów z lutniami, cała niebiańska armia. Nad portalem na swoim tronie siedzi któryś z bezimiennych królów, nad nim umieszczono Matkę Boską z Dzieciątkiem na kolanach, a wszystko to wieńczy twarz brodatego starca.
Zasadniczo cyrk.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Ale ludzie nie chcą niczego rozumieć, mają gdzieś gospodarkę i ekologię, nie chce im się I boją się myśleć. Pragną bez końca żreć i bez końca się ruchać.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Beatrice Fukuyama jest znacznie groźniejsza, niż sądzi Erich Schreyer. Nie jest terrorystką ani dilerką narkotyków; jest pieprzoną idealistką
-----------------------------------------------------------------------------------------
„No i jak?”Jak zużyta prezerwatywa, panie senatorze. Cieszę się, że się do czegoś przydałem. Dziękuję, że wybrał pan naszą markę. Zuch ze mnie. Dobry chłopak. Pamiętam zapach człowieka, który spłonął żywcem.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Wrzucam do butelki dwie musujące tabletki, a po zastanowieniu dodaję kolejne dwie. Niech tylko ktoś spróbuje powiedzieć, że nie wiem, jak uszczęśliwić kobietę.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Uśmiecham się. Uśmiecham się zawsze, gdy czuję ból. Cóż innego mi pozostało?
-----------------------------------------------------------------------------------------
 Mówię to jemu i mówię tobie: śmierć jest nam potrzebna! Nie powinniśmy żyć wiecznie! Nie takimi nas stworzono! Jesteśmy zbyt głupi na wieczność. Zbyt egoistyczni. Zbyt zadufani w sobie. Nie jesteśmy gotowi na życie bez końca. Potrzebujemy śmierci, Jacob. Bez śmierci nie potrafimy żyć (…) Nie robimy niczego ze swoją wiecznością – szemrze Beatrice. – Jaką wielką powieść napisano przez ostatnie sto lat? Jaki wielki film nakręcono? Jakiego wielkiego odkrycia dokonano? Przychodzą mi do głowy same starocie. Niczego nie zrobiliśmy ze swoją wiecznością. Śmierć nas popędzała, Jacob. Śmierć zmuszała nas do pośpiechu. Zmuszała nas do korzystania z życia. Śmierć była kiedyś wszędzie widoczna. Wszyscy o niej pamiętali. Nadawała strukturę: oto początek, oto koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No co tam, jak tam?