sobota, 3 maja 2014

• "Kronika wykrakanej śmierci" Autor: Kevin Hearne (tom 6)




Niesamowite jest to, co potrafi Kevin Hearne. Szósty tom przygód Żelaznego Druida, a ja odkrywam w nich ogromne pokłady świeżości. Kolejna książka, a ja bawię się coraz lepiej. Jeszcze bardziej fascynuje mnie fakt, że autor z każdą kolejną opowieścią jest lepszy od poprzedniej, a wydawałoby się, że ta poprzednia jest znakomita. Już sam początek „Kroniki wykrakanej śmierci” sprawił, że na przestrzeni kilku stron, moje podejście do tekstu, zmieniało się diametralnie. Przez głośny śmiech, konsternacje poprzez osłupienie, smutek, aż do nostalgii.


Każdy tytuł książki, to zupełnie inna opowieść, w zupełnie nowej scenerii, ale każda się ze sobą łączy. Każdej pozycji towarzyszyły inne stany emocjonalne. Jeżeli „Miedzy młotem a piorunem” wydawało mi się najbardziej przygnębiająca, to „Kronika…” jest jeszcze bardziej depresyjna. Nie ze względu na wspominki czy też tragedie jakie towarzyszą bohaterom w teraźniejszości, ale po prostu wszystko pierdyknęło. Karma dopadała Druida z każdą minutą. Gdzie się nie ruszył, tam czyhała na niego śmierć, ale tym razem nie mógł liczyć na Morrigan. Zdany sam na siebie, musiał przy życiu utrzymać nie tylko siebie, ale również Granuaile i Oberona. Co prawda uczennica stała się pełnoprawna Druidką, ale z doświadczeniem było u niej kiepsko. Rudowłose dziewczę nie było bezbronne, jednak wróg, przed którym trzeba było uciekać, przewyższał ją w każdym aspekcie. Widzimy niesamowitą przemianę, jaką przechodzi. Te wszystkie potyczki, starcia i wydarzenia, miały na nią niesamowicie mocny wpływ i niestety nie poszły w tym dobrym kierunku. No ale nie można się jej dziwić, nawet Atticus nie jest specjalnie tym zdziwiony. 

Szósty tom Kronik Żelaznego Druida, jest naszpikowany wydarzeniami. Ciągle coś się dzieje, ciągle zmieniamy lokalizacje i poznajemy nowych przeciwników. Odwiedzamy Polskę, skosztujemy tam najlepszej potrawy, ale to tylko ułamek całej tej historii. Ta część serii jest zdecydowanie najszybsza. Nie ma czasu na odpoczynek, sen czy też opłakiwanie. Jeżeli czytacie i myślicie, że teraz jest najlepszy moment na wzięcie głębokiego oddechu, to wiedzcie, że właśnie wdepnęliście w pułapkę.

Mam jedno zastrzeżenie co do „Kroniki wykrakanej śmierci”. Na samym końcu pojawia się pewna postać, która będzie nam towarzyszyć w siódmej części… i jestem zawiedziona. Nie lubię bohaterów, które za swój styl uważają: cwaniactwo, buractwo i wieśniactwo. Ja rozumiem, że człowiek mógł wiele przejść, rozumiem, że nie miał w życiu lekko, ale dlaczego autor sięgnął po najbardziej wkurzającą mnie metodę? Jak na razie nie dochodzi do mnie głos rozsądku, jakim jest: przecież Kevin nigdy cię nie zawiódł. Po prostu teraz jest bardzo zniesmaczona.


2 komentarze:

  1. Czy mi się wydaje, czy w ostatnim akapicie recenzji piszesz o tym starym dziadzie?;> Jeśli tak to mogę się z Tobą zgodzić. Też wydaje mi się to nietrafionym pomysłem. No chyba, że ma to być obecność chwilowa i służąca jakiemuś konkretnemu celowi. Jeśli nie, to wydaje mi się, że autor stara się wprowadzić do swojej historii zbyt wiele postaci i w pewnym momencie może nie zapanować nad wszystkimi :/

    A jeśli chodzi o te "cwaniactwo, buractwo i wieśniactwo", to przecież te epitety idealnie opisują Kojota :D Już go nie lubisz ?;>

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale kojot nie jest wieśniakiem i burakiem! Jest największym cwaniakiem na świecie, owszem :D Ale nie obraża bezcelowo, nie jest chamski itd. Kojot jest najlepszy :D co do ostatniego akapitu, to tak chodzi mi o starego dziada. Wypowiedziała ta postać ile? 2-3 zdania? I tak mnie wkurzyła, że musiałam się wyciszać! Mam nadzieję, że szybko ustawią ziomka do pionu, bo szlag mnie trafi.

      Usuń

No co tam, jak tam?