Nie
mam zamiaru rzucać się w wir ochów i achów, dlatego zacznę od pięknej
katastrofy… i skończę na drugiej pięknej katastrofie. Wiecie jak wygląda
okładka oryginału? Ano jest cudowna, a jak wygląda nasza? Jest równie świetna,
ale oryginał ma „to coś” co sprawia, że mogłabym się na nią gapić i gapić.
Przyznam się bez bicia, wolałabym okładkę na modłę tomu pierwszego. Teraz mogę
zacząć zachwycać się książką.
„Angelfall…”
zaczyna się dokładnie w momencie kiedy zakończył się tom pierwszy. Penryn
przestaje być sparaliżowana jadem latających skorpionów no i wtedy akcja rozwija
się w bardzo szybkim tempie i robi to z każdą przewracaną przeze mnie stroną.
Jak wiemy siostra głównej bohaterki nie wygląda zbyt ludzko, co przeraża
wszystkich za wyjątkiem matki. Nie przysparza to rodzince przyjaciół, a i nie
pomaga też fakt, że nasza wojowniczka ma przy sobie piękny miecz.
Siedemnastolatka jest zdruzgotana, bo pomimo, że nigdy nie mogła liczyć na matkę,
to teraz doszło do niej, że nie jest w stanie popatrzeć w oczy lub nawet
dotknąć osoby, którą wcześniej chciała uratować – uważała swoją siostrę za
potwora. Uczucie samotności nie jest czymś, co pomaga w życiu, a tym bardziej w
świecie zniszczonym przez anioły. Sytuacja się pogarsza w momencie, kiedy Penryn,
Paige oraz matka, zmuszone są do opuszczenia obozu, a nie robią tego w tym
samym momencie. Pierwsza ucieka Paige, co nie spodobało się matce. Kobieta
wpada w taki szał, że córka się jej boi. Penryn wyrusza na poszukiwanie
siostry w momencie, kiedy zdała sobie sprawę, że pomimo odrazy jaką do niej
czuje, to ten potwór - dalej jest jej siostrą.
W
książce dzieje się naprawdę wiele. Nie ma czasu na odpoczynek, bo przy odrobinie
spokoju, na bohaterkę spada jeszcze większe gówno niż chwilę wcześniej. Na
szczęście autorka książki, przewidziała, że wiele osób może wstrzymywać oddech
i urozmaiciła swoją opowieść w momenty, kiedy to czytający może wprawić swoje
płuca w ruch. Susan Ee pokusiła się o bardzo ryzykowną rzecz. Postanowiła
pokazać nam kilka chwil z tomu
pierwszego oczami Raffe (anioła) jak i nadać „ludzkich” cech jego mieczowi. Obawiałam się, że
jest to „nabijanie” tekstu. Myliłam się, oj jak bardzo się myliłam. Wyszło jej
to znakomicie! Wiele kwestii nabrało zupełnie innych barw, pomimo, że w
poprzedniej części, wydawały się nam takie jednoznaczne. Cała książka jest rewelacyjna
i już ubolewam nad tym, że trzeci tom dorwę w swoje ręce za… rok?
Żeby
nie zrobiło się Wam mdło, po tych moich słodkościach – obiecana druga piękna
katastrofa: zakończenie. Nie lubię, kiedy autor zostawia mnie z uciętą sceną.
Uważam, że jest to bardzo kurew… nieładne. Zmusza to ludzi do zakupienia
kolejnej książki… na mnie działa to jak płachta na byka i strzelam focha. Nie
dość, że nie kupuję kolejnej książki, to i pozbywam się poprzednich. Przy
pierwszym tomie jakoś to zniosłam, a jak było przy drugim? Bardzo podobnie –
niby ok, ale nie do końca, bo nie wiadomo co dalej! Nie wiadomo czy tam, gdzie zmierzają
postacie to dobry wybór, czy nie włażą w pułapkę. Możecie teraz nie zrozumieć o
co chodzi, ale jak będziecie po lekturze, to dostaniecie olśnienia. Także nie
lubię takich chwytów, nie zmienia to faktu, że książek się nie pozbędę i
zakupię trzeci tom. Jestem zbyt zakochana w tej serii, żeby rzucić ją po
pierwszej wadzie… no ale niestety, niesmak pozostanie. Co w takim razie jest
pięknego w tym zakończeniu? Niby mamy szczęśliwe zakończenie, a tak naprawdę
odczuwamy wielki niepokój :)
Z
INNEJ BECZKI
Zastanawia
mnie postać matki. To nie tak, że uważam iż matka jest zdrowa na umyśle, ale
zastanawia mnie jedno – czy aby na pewno jest to szaleństwo? Bo układanie ciał,
rysowanie serca z imionami córek (czyli wiedziała, kto jest na niebie!),
przyszywanie słoneczka do nogawek spodni córkom, kradzież urządzenia – nie
wskazują na działanie osoby z umysłem oderwanym od rzeczywistości. Czyżby matka
wiedziała co się święci, zanim anioły zaatakowały ludzi? Czy jej szaleństwo nie
przybrało na sile, kiedy to anioły zaczęły planować apokalipsę? Jak wiemy
planowały to na długo przed przylotem na Ziemie. W takim razie do czego służą zgniłe jajka?
Czyżby maskowały zapach jej samej, Penryn, Paige oraz Raffego przed demonami i
obserwatorami? Czy ktoś mi może przypomnieć jak nazywa się matka? Bo nie wiem
czy przeoczyłam to, czy może jest to jedyna osoba bez imienia/przydomku.
Muszę przeczytać, takie zakończenia są denerwujące masz rację, bo jeszcze się okazuje, że kupujesz kolejny tom, który już nie trzyma poziomu i wychodzi kiszka.
OdpowiedzUsuńTu na całe szczęście, książka jest tak samo dobra jak część pierwsza. Ośmielę się nawet napisać, że lepsza (dużo więcej się dzieje, choć w cz. 1 nie było zastoju). Jednak drugi raz pozostawiać czytelnika z niewiadomą? To już jest niefajne. Przy tomie pierwszym, ok. Nie wie co i jak, zabezpiecza się. Ale skoro widać, ze książka cieszy się powodzenie, to można darować sobie takie tanie chwyty.
Usuń