niedziela, 3 maja 2015

• Daredevil - nareszcie wyszło coś, w czym można się zatracić.


Zanim przejdę do swojej oceny sezonu pierwszego, będę musiała wyjaśnić kilka rzeczy. Postać Daredevil była mi znana tylko i wyłącznie wizualnie. Nie wiedziałam, że jest to osoba niewidząca, nie wiedziałam, że tak się nazywa, no ogólnie, to nic o facecie nie wiedziałam, oprócz tego, że miał całkiem fajne wdzianko. 


Matt Micheale Murdock, znany później jako Daredevil, w wieku dziewięciu lat, uratował pewnego mężczyznę przed nadjeżdżającą ciężarówką, która przewoziła jakieś chemikalia. Konsekwencje ratunku były dość brutalne – chłopiec stracił wzrok. Matt był wychowywany tylko przez ojca, który naprawdę go kochał i pragnął dla niego świetlanej przyszłości. Ojciec był bokserem, który bił się dla kasy, ale i dla kasy przegrywał. Miał na utrzymaniu niewidomego chłopca, którego chciał wyedukować, aby ten nie musiał zarabiać na życie pięściami. Wszystkiego dowiadujemy się z retrospekcji, które są bardzo umiejętnie wplecione w wydarzenia „tu i teraz”. Dla mnie jest to naprawdę dziwne uczucie, ponieważ jeżeli chodzi o seriale, to nie mam ochoty na wspominki i najzwyczajniej je przewijam, bądź idę sobie zrobić kawę… albo kanapki. Tu jednak nie dość, że oglądałam je w całości, to naprawdę mi się one podobały. Cała opowieść jest niesamowicie ciekawa, wciągająca i nawet trzyma się przysłowiowej kupy. Wszystkie komiksowe historie, jakie było mi dane oglądać, były bardzo naciągane. Jednak uznawałam, że to w końcu komiks i nie zagłębiałam się w nią specjalnie. Po prostu przyjmowałam, że tak jest i nie mnie z tym dyskutować. Choć przyznam, że do Batmana mam pewną słabość i do tej pory wydaje mi
się, że nic nie jest go w stanie przebić. 

Co mnie przekonało do serialu? Dosłownie wszystko. Przede wszystkim gra aktorska. Daredevil, to na całe szczęście nie Arrow czy Agenci Tarczy (moje opinie znajdziecie pod tym linkiem oraz tutaj). Arrow ma przynajmniej Felicity, która trzyma mnie przy tym serialu, Agenci Tarczy nie mieli nic, co sprawiłoby, że sięgnęłabym po sezon 2. W Daredevil mamy naprawdę zgrabnie dobranych aktorów, którzy nie mordują widza swoją grą aktorską. Choć niektóre ich rozmowy wydają się naciągane, to sami aktorzy poradzili sobie z tym wyśmienicie. Miło się na to wszystko patrzyło i nie dopatrzyłam się większych zgrzytów. Same postacie są bardzo barwne, co już sprawia, że serial ten wychyla się na prowadzenie. Jak do tej pory nigdzie nie dopatrzyłam się takiej śmietanki osobowości. Choć na szczególną uwagę zasługują tu wszyscy – szefowa Chińczyków, szef Japończyków, szefowie Rosjan, facet od finansów, przyjaciele głównego bohatera jak i osoby z jego przeszłości (nie przesadzam, naprawdę zasługują na uwagę, ale to nie czas i miejsce na to), to grzechem będzie nie opowiedzieć trochę o Wilsonie Fisk (główny przeciwnik) i jego prawej ręce - facecie o imieniu Wesley. 

Wilson, to niesamowicie ciekawa postać, pełna tajemnic i… huśtawek nastroju. Raz jest bardzo szarmancki, kulturalny, a za chwilę drzwiami od samochodu pozbawia kogoś głowy. Innym razem, swoim łomotem pozbawia kogoś życia, żeby za chwilę opowiedzieć z nostalgią w głosie, jak bardzo kocha swoje miasto. Nie idzie za nim nadążyć i to jest bardzo, ale to bardzo fantastyczne. Nie ma nic lepszego, od nieprzewidywalnego faceta, który jest głównym przeciwnikiem naszego „BOHATERA”. Prawa ręka pana Fiska – Wesley, jest tak tajemniczy i skuteczny, że za każdym razem, jak pojawiał się na ekranie, to miałam na twarzy uśmiech. Nie wiemy o Wesley’u nic, kompletnie nic! Nie wiemy skąd pochodzi, gdzie dorastał, w jakiej rodzinie się wychował, co sprawiło, że jego drogi się skrzyżowały z szefem. Jednak jest mu oddany całym sercem. Jest mu wierny, jest na jego każde zawołanie, trzyma wszystko pod kontrolą, jest w stanie dla niego zabić i robi to wszystko jakby chciał się mu za coś odwdzięczyć. Ogromne brawa dla aktora, bo zagrał swoją postać fenomenalnie. To wielkie oddanie dało się dostrzec za każdym razem, nawet jak patrzył na swojego szefa, widać było przywiązanie… no niemalże „i nie opuszczę cię aż do śmierci”. Jeżeli myślicie tu o jakimś romantycznym wątku, to nie tędy droga. To była miłość jak do przyjaciela, do wybawcy, a nie do „kocham cię misiaczku”. 

Dość o postaciach, bo mogłabym o nich pisać non stop. Czas na fabułę. 
W mieście źle się dzieje. Ktoś chce wprowadzić zmiany, kosztem maluczkich. Porywa dziewczęta, dzieci, rozwala starszym ludziom mieszkania, a każdy kto się temu sprzeciwia, ginie w różnych okolicznościach - jedni „zaginęli w akcji”, drudzy są martwi. Do tego mamy skorumpowaną policję, prasę, telewizję i polityków. No i tu, nocą, wkracza nasz Daredvil. Facet bije się nieźle, jest nawet skuteczny i ma w sobie coś, co sprawiło, że obejrzałam cały pierwszy sezon za jednym zamachem (od czego są majówki!). 

Nie chcę zostać źle zrozumiana, ale początki z tym serialem do ciekawych nie należały. Dostałam niewidomego faceta, który walczy (przynajmniej powinien) lepiej od Jackie Chana, Jeta Li i Bruce’a Lee. Problem polegał na tym, że dostawał łomot nie z tej ziemi. Słuchajcie, kupiłam niemalże wszystko w tej postaci, od daru wyostrzonego słuchu, poprzez wyostrzony węch do unikania kul. Myślałam może, że te chemikalia miały na to wpływ, ale okazało się, że nie. Nasz „za dnia Matt, w nocy Daredevil”, słyszy bicie serca kogoś będącego dwa piętra niżej, słyszy rozmowy, które mają miejsce kilka przecznic dalej. Wyczuwa, że dwa dni wcześniej jadło się cebulę i unika kul niczym najlepszy Ninja. Nie mogłam kupić jednego. Facet dostawał taki łomot, a na drugi dzień chodził niemal niczym skowronek śpiewa. Facet, dostał kilkanaście razy z pięści w twarz pod rząd, a na drugi dzień idzie do roboty? Zaznaczmy, że nie jest on modyfikowany genetycznie, nie pochodzi z kosmosu itd. Rozumiem posiadanie większej odporności na ból, ale nie w takim momencie... albo kiedy ma się stłuczone żebra! Nie wiem, jakoś nie mogłam tego przeboleć. Mogli to twórcy serialu ominąć, pokazując Daredevila jako lepszego wojownika. Jednak nie, postanowili, że nasz główny bohater będzie dostawał lanie tak samo mocno jak jego przeciwnicy, a czasami i mocniej. Jednak nie mogłam się oderwać od serialu, bo Matt-Daredevil, miał w sobie coś, co sprawiało, że nie wyłączyłam go i oglądałam dalej, czekając na moment, kiedy założy swój „prawdziwy” kostium, który będzie amortyzował te wszystkie ciosy. 

Jest to niesamowicie dobry serial, ze wstawkami muzycznymi z opery, który warto obejrzeć. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ta produkcja spodoba się tym, którzy za sci-fi nie przepadają, ponieważ nikt tu nie ma nadprzyrodzonych mocy. Czym mogłabym jeszcze zachęcić, do sięgnięcia po ten obraz? Ujęcia, zdjęcia, montaż, walki, pościgi… to kawał dobrej roboty. Widać, że Daredevil, pod względem produkcji, pozostawił w dalekim tyle takie seriale jak The Cape, Arrow czy Agentów Tarczy. Ten serial jest niemalże gustowny.  



 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No co tam, jak tam?