Wytrzymałabym jakby odcięto mnie od książek, wytrzymałabym jakby odcięto mnie od filmów i seriali, wytrzymałabym jakby zabrali mi gry. Zabierzcie mi muzykę, a przyznam się do wszystkiego, nawet do zamachu w Smoleńsku i do WTC. Bez muzyki nie wyobrażam sobie życia. W styczniu pokazałam niektóre kawałki, które dość często mi towarzyszyły. Przez niektóre uaktywniła mi się obora lub niektóre były oborą samą w sobie. Co tym razem?
1. Obora sama w sobie (chyba tłumaczyć nie muszę, wystarczy posłuchać)
Przykro mi, nie wystąpiła :D Tym razem obyło się bez disco polo w wykonaniu polskim, amerykańskim... no ogólnie bez disco polo!
2. Wystąpiła obora (czyli podczas słuchania po raz któryś, wydarzyła się obora)
3. Nie ma świadków, nie ma obory (czyli
na całe szczęście nikt nic nie widział, bo byłaby obora jak w mordę
strzelił! I to za każdym razem kiedy tylko włączałam te utwory :D)
"King of My Castle" - i co Ty najlepszego zrobiłaś?! Teraz do końca dnia, wróć, wieczoru będzie mi się w głowie ta nutka słyszała :(
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie :D
OdpowiedzUsuńTrafiło się Larze ziarnko...
OdpowiedzUsuńAle że niby czemu obora? Korn, Foo Fightersi, Radiohead to całkiem porządne zespoły są. I dzięki za przypomnienie King of My Castle. ;)
OdpowiedzUsuńOoo...w tej ostatniej właśnie się zakochałam *_* :)
OdpowiedzUsuńBo to dobry zespół :D
OdpowiedzUsuń