12-10-2014r.
wybrałam się do Ogrodu Botanicznego na któryś tam Dolnośląski Festiwal Dyni.
Wystałam się w ogromniastej kolejce, jakiś kretyn przede mną stwierdził, że
zapali sobie papierosa. No szkoda, że nie wyszedł z tej kolejki i nie stanął
gdzieś obok, tylko musiał oplątać swym ciałem swoją dziołchę, a dziołcha była
przyssana do jego szyi. Dobra, zapłaciłam za wstęp całe 15 zł. Pomyślałam „nie
jest źle”, milion lat temu odwiedzałam ten ogródek, to od razu odświeżę sobie
wspomnienia. To co mnie przywitało w środku, wprawiło mnie w osłupienie.
Szklarnie
wyglądały jak z horroru. Usyfione szyby, metalowe wstawki straszyły
odłażącą farbą i przebijającą rdzą, wentylacja wyglądała jakby miała zaraz
przywitać się z ziemią. Niektóre szklarnie były ocieplone folią bąbelkową – jej
wygląd zostawiał wiele do życzenia. Weszłam tylko do kaktusiarni (była zaraz
przy wejściu) i kurz, który tam sobie odpoczywał, wyglądał jakby leżał od ok. 20
lat. No nic to, trudno się mówi. Horda ludzi, która wpadła na ten sam pomysł co
ja i też przylazła na festiwal, to w większości bydło.
Zacznijmy od zwykłych
ludzi, aby zakończyć na moim ulubionym gatunku: matki z dziećmi w wózkach. Ogród
Botaniczny może poszczycić się alejkami, ma ich naprawdę bardzo dużo. Jednak
większość ludzi, nie wiedziała do czego one służą. Także chcąc nadrobić
1,5m. drogi, łaziła po habaziach, trawnikach i jakichś dziwnych różnych
rzeczach, które miały być chyba ładniejszymi habaziami. Organizator chcąc,
aby Festiwal Dyni był bardziej dyniowy, porozrzucał wszędzie masę małych
ozdobnych dyniek i jedną alejkę wyłożył dużymi dyniami. Małe dynie, można było kupić na stoiskach (baaaardzo dużo
stoisk) w cenie od 2 do 7 zł. W zależności jak bardzo była ozdobna i fikuśna, ta
cena wzrastała. Nie wiem dlaczego (przynajmniej ja takiej informacji nigdzie nie
wyczytałam), ale ludzie uważali, te porozrzucane ozdoby, za prezenty. Maluchy
(jestem ich w stanie zrozumieć, ja podobno uwielbiałam kolekcjonować pety –
rodzice nie podzielali mojego hobby), trochę starsi, starsi i ci, którzy
pamiętają jak bronić się przed dinozaurami – pakowali do torebek, plecaków i
worków te przyozdobienia. Jeszcze, żeby brali sobie po jednej do domu, ale nie!
Gdzie tam! Leżą, czyli są za darmo, więc ładowali tego ile wlezie. Do tego włazili mi przed robiącą zdjęcie komórkę. I tak, widzieli, że robię zdjęcie. Wyciągam ręce do przodu, komórka w gotowości. Lekkie szturchnięcie mej osoby (wywróciłam tylko oczami) i widzę jak babcia/matka/ojciec/dziadek/ciotka/itd. ustawia dzieciora do zdjęcia: no, jak pani pójdzie, to się uśmiechnij, bo pstryknę ci zdjęcie. POWAŻNIE, ONI WSZYSCY MIELI PODOBNE GADKI! Ogólnie obora do potęgi nieskończoność. Może teraz coś o
dzieciach :D Kocham dzieci, uwielbiam je i zawsze chciałam pracować jako
przedszkolanka. Byłabym najsłynniejszym postrachem wśród latorośli. Przy mnie to
wszystkie stwory i potwory, wyglądały by jak małe słodkie szczeniaczki. To, że
się darły, biegały i było ich wszędzie pełno, to już kwestia przyzwyczajenia, poza tym nie można przesadzać. Gdzieś te dzieci muszą się wyszaleć.
Byłam w szoku, że dzieci w przedziale 3-15 lat, kopały porozrzucane dynie,
rzucały je w krzaki (tak mi się wydaje, że krzaki, możliwe, że to kwiaty, ale
nie miały… kwiatów) bądź do bajorka, czy co to tam było, no w jednym zdaniu: siały destrukcję. Rodzice udawali, że
nie widzą swych pociech, bądź je nagrywało i zacieszali do rozpuku (niemal jak Cynamonowy Kącik przy czytaniu książki Rozkosze nocy), albo rozbawionym i słodkim głosem
orzekali: ale ty rozrabiaka jesteś, no naprawdę! O i nadejszła wiekopomna
chwila: matki z usadowionymi w wózkach dziećmi. Prze państwa, toż to królowe,
władcy świata! Dwie alejki rozdzielone pasem trawy o szerokości 50cm i żywopłotem do kolan.
Jedna alejka o szerokości ok. jednego metra, a druga trzech. Zgadnijcie, która
alejka była używana przez matki z wózkami? DOKŁADNIE TAK! Ta węższa :P Prze do
przodu niczym taran, ludzie, którzy szli z naprzeciwka, ratują się wlezieniem w
szaro-bury żywopłot. Miałam to szczęście, że mamuśka z dzieciakiem szła za mną. W
końcu najechała na mnie. Najechała to mało powiedziane, ona we mnie pierdolnęła!
Odwracam się i oznajmiam "szybciej nie będzie". Na co usłyszałam: ta
dzisiejsza młodzież jest taka wulgarna! Po pierwsze, byłyśmy mniej więcej w tym
samym wieku, po drugie, że kiedy i w którym miejscu wulgarna? Takich matek było
naprawdę wiele i każda kolejna była gorsza od poprzedniej. Najlepsze były grupy matek z dziećmi! Były tak pięknie ustawione, w takiej kępce na środku skrzyżowania alejek... no ale nie miałam przy sobie broni.
Czas na dobre
wrażenia. Niektóre aranżacje z dyń (choć było ich bardzo mało), były naprawdę
fajne. No i było stoisko, gdzie facet za 5zł miał fantastyczne żarcie pod
postacią ogromnej pajdy chleba ze smalcem własnej roboty i ogórkiem kiszonym.
PRZESMACZNE!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No co tam, jak tam?