Salomea Przygoda wparowała w moje życie z impetem, gilem pod nosem i sążnymi
wymiarami. Nie, nie przesadzam z tym życiem. Dziewczę uciekając od swojej
dziwacznej rodziny, przeniosła się do mojego Wrocławia, na al. Lipową.
Nie mogła sobie wybrać innego numeru domu albo przynajmniej innych
lokatorów? Nie, bo po co?! Przecież pod piątką jest najlepiej. No ale co się
dziwić, nazwiska sobie nie wybrała, także przygoda musiała być. Tajemniczy dom
z odpadającym tynkiem nie jest rzadkością we Wrocławiu, ale już starsza pani z
żółtymi oczami, która ma swoje kopie – do codzienności nie należy.
Na tym moja katastrofa się nie kończy. Akcja kręciła mi się bezczelnie
na dzielni (jak kto woli parafii), prawie pod moimi oknami i sprowadziła
jeszcze kawalerie pod postacią: brata Niedasia, agresora imieniem Basia,
rycerza w złotej zbroi na białym rumaku oraz pierzastego piłkarza. Wszystko
pięknie, bo w końcu kto by nie chciał aby coś fajnego działo mu się pod domem.
Więc dlaczego katastrofa? Bo u mnie padło na mordercę!
Zamieszanie jak i rozgardiasz nie były rozsiane po całym mieście.
Rzecz działa się:
- na skrzyżowaniu Kamiennej ze Ślężną,
a dokładnie w tramwaju.
- Na rogu ulicy Glinianej i Borowskiej, który
codziennie odwiedzam.
- Na przejściu dla pieszych przy ul. Piaskowej,
- nad Odrą, a nawet i w Odrze.
- W Ossolineum.
- Nie oszczędzono też mojego parku, który okazał się mieć nazwę! Poważnie, po shcudfdstu latach dowiedziałam się, że park ma na imię Generał Władysław Anders.
- Przez krótką chwilę zagościmy przy Areszcie Śledczym.
- oraz w szpitalu przy ul. Borowskiej.
„Nomen Omen” to milion w jednym. Dostajemy kryminał, komedię, horror,
dreszczowiec, dramat, romans, złote myśli, języki obce, literaturę piękną, gry,
historię Wrocławia … (999 988 rzeczy później) i świetną opowieść na
ognisko z nićmi w tle. Każdy znajdzie tu coś dla siebie i będzie
usatysfakcjonowany. Pani Marta ma... jak to się mówi… lekkie pióro. Można się delektować
każdym zdaniem i utonąć w nich z zachwytu. To miłe uczucie, kiedy zupełnie obca
osoba wykreowała świat, w którym można się rozgościć i czuć się jak u siebie.
Jeszcze milszy jest fakt, że dzięki „Nomen Omen” do świata „Gwiezdnych wojen”
oraz „Alfreda Bendelina, prywatnego detektywa (dyskrecja gwarantowana)” mogę
dopisać Wrocław.
Ale żeby nie było tak słodko, czas na błędy. Nie obyło się bez
potknięć, oj nie. Takie błędy pewna osoba nazywa „to jest karygodny błąd!
Proszę wydać korektę, a w piśmie napisać: z powodu ewidentnego błędu pracownika
wydajemy…” Otóż:
- Salomea aby dotrzeć na al. Lipową wysiada na wiśniowym przystanku tramwajowym. Każdy wie, że powinna to zrobić na jaworowym – jest bliżej i nie stoi się na podwójnych światłach. No chyba, że ktoś uprawia sporty ekstremalne np. bieg, to wtedy wychodzi, że są to pojedyncze światła.
Czy polecam „Nomen Omen”? Oczywiście, że tak! Zachęcam gorąco do
zapoznania się z tą pozycją. Zwłaszcza, że jest zapakowana w piękną okładkę, a tekst posiada przerywniki w postaci cudownych ilustracji. Natomiast na końcu książki czeka Was podwójna niespodzianka!