niedziela, 16 lutego 2014

• "Nomen Omen" Autor: Marta Kisiel


Salomea Przygoda wparowała w moje życie z impetem, gilem pod nosem i sążnymi wymiarami. Nie, nie przesadzam z tym życiem. Dziewczę uciekając od swojej dziwacznej rodziny, przeniosła się do mojego Wrocławia, na al. Lipową. 


Nie mogła sobie wybrać innego numeru domu albo przynajmniej innych lokatorów? Nie, bo po co?! Przecież pod piątką jest najlepiej. No ale co się dziwić, nazwiska sobie nie wybrała, także przygoda musiała być. Tajemniczy dom z odpadającym tynkiem nie jest rzadkością we Wrocławiu, ale już starsza pani z żółtymi oczami, która ma swoje kopie – do codzienności nie należy. 

Na tym moja katastrofa się nie kończy. Akcja kręciła mi się bezczelnie na dzielni (jak kto woli parafii), prawie pod moimi oknami i sprowadziła jeszcze kawalerie pod postacią: brata Niedasia, agresora imieniem Basia, rycerza w złotej zbroi na białym rumaku oraz pierzastego piłkarza. Wszystko pięknie, bo w końcu kto by nie chciał aby coś fajnego działo mu się pod domem. Więc dlaczego katastrofa? Bo u mnie padło na mordercę!

Zamieszanie jak i rozgardiasz nie były rozsiane po całym mieście. Rzecz działa się:
  • na skrzyżowaniu Kamiennej ze Ślężną, 
 
a dokładnie w tramwaju.

  • Na rogu ulicy Glinianej i Borowskiej, który codziennie odwiedzam.


  •  Na przejściu dla pieszych przy ul. Piaskowej, 
  • nad Odrą, a nawet i w Odrze. 
 

  •  W Ossolineum. 
 
  •  Nie oszczędzono też mojego parku, który okazał się mieć nazwę! Poważnie, po shcudfdstu latach dowiedziałam się, że park ma na imię Generał Władysław Anders.



  • Przez krótką chwilę zagościmy przy Areszcie Śledczym. 

  • oraz w szpitalu przy ul. Borowskiej.
 

Jak widzicie wszystkie miejsca w książce można odnaleźć (żadne nie jest ubarwione czy przerysowane), do niektórych lokacji można nawet wejść (kto odważny niech wejdzie do Lipowej 5, aresztu śledczego i biblioteki, której na zdjęciu nie ma), przez co człowiekowi może się rzeczywistość zlać z fikcją… nawet temu, który wyobraźni nie posiada. Historia zawarta w książce jest spójna, autorka nie zostawia czytelnika nawet z maleńką niedokończoną sprawą czy kwestią. Zaserwowano nam też historię z czasów II Wojny Światowej... i tu się na chwilę zatrzymam. Jestem z osób, która przy samych opowieściach o ludziach walczących, ryczę jak bóbr, także jak w „Nomen Omen” pojawiła się pierwsza opowieść, która przedstawiona jest przez osobę, co ją przeżyła, pomyślałam: to chyba jakiś żart. Wrzucać ludzki dramat do książki, której przeznaczeniem nie jest status „dokument”? Jednak obawy zniknęły już po pierwszym zdaniu. Pani Kisiel wplotła prawdziwą historię w bardzo subtelny sposób, zrobiła to z niesamowitym wyczuciem, umiarem i  delikatnością. Tak na marginesie w pewnym momencie w uszach zabrzmiała mi piosenka Republiki - Nieustanne tango (obok ktoś wiruje z lustrem, inny ktoś przytula suknię pustą, nie strzelajcie do orkiestry, jeśli oni zginął przyjdą lepsi). Ba, jak przyszło co do czego, to sama przypominałam sobie co i jak, żeby pomóc graczom, absztyfikantowi, kserokopiom i Przygodzie w rozwiązaniu zagadki. A co, mi też się coś od życia należy! Biorąc pod uwagę fakt, że naprawdę lubię spacery w mojej okolicy, chciałam się szybko pozbyć chodzącego problemu i bez duszy na ramieniu rozkoszować się szaroburą dzielnicą (konkurs trwa, kto dłużej z nas, wytrzyma tango).

„Nomen Omen” to milion w jednym. Dostajemy kryminał, komedię, horror, dreszczowiec, dramat, romans, złote myśli, języki obce, literaturę piękną, gry, historię Wrocławia … (999 988 rzeczy później) i świetną opowieść na ognisko z nićmi w tle. Każdy znajdzie tu coś dla siebie i będzie usatysfakcjonowany. Pani Marta ma... jak to się mówi… lekkie pióro. Można się delektować każdym zdaniem i utonąć w nich z zachwytu. To miłe uczucie, kiedy zupełnie obca osoba wykreowała świat, w którym można się rozgościć i czuć się jak u siebie. Jeszcze milszy jest fakt, że dzięki „Nomen Omen” do świata „Gwiezdnych wojen” oraz „Alfreda Bendelina, prywatnego detektywa (dyskrecja gwarantowana)” mogę dopisać Wrocław.

Ale żeby nie było tak słodko, czas na błędy. Nie obyło się bez potknięć, oj nie. Takie błędy pewna osoba nazywa „to jest karygodny błąd! Proszę wydać korektę, a w piśmie napisać: z powodu ewidentnego błędu pracownika wydajemy…” Otóż: 
  •  Salomea aby dotrzeć na al. Lipową wysiada na wiśniowym przystanku tramwajowym. Każdy wie, że powinna to zrobić na jaworowym – jest bliżej i nie stoi się na podwójnych światłach. No chyba, że ktoś uprawia sporty ekstremalne np. bieg, to wtedy wychodzi, że są to pojedyncze światła.

Czy polecam „Nomen Omen”? Oczywiście, że tak! Zachęcam gorąco do zapoznania się z tą pozycją. Zwłaszcza, że jest zapakowana w piękną okładkę, a tekst posiada przerywniki w postaci cudownych ilustracji. Natomiast na końcu książki czeka Was podwójna niespodzianka!


5 komentarzy:

  1. Laro,
    Jeśli interesuje cię książki, które dzieją się w twoim (a właściwie w naszym mieście) to zapraszam do Wrocławia Fantastycznego, alternatywnego Miasta spotkań, z wszelkimi fantastycznymi dzielnicami które niekoniecznie mają coś wspólnego z dzielnicami zwykłego Wrocławia. Tam, obok linków, znajdziesz całkiem pokaźną bibliografię, choć z pewnością wciąż jeszcze nie pełną.
    Co prawda jeszcze nie odwiedziłem miejsc opisanych przez Martę Kisiel, ale jeśli tylko dom na Lipowej 5 nie wymaga włamu, znaczy się jest i dziura w płocie, i jakieś nie zamurowane okienko, to z pewnością postaram się wedrzeć do środka.
    http://wroclawfantastyczny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zaproszenie, dziękuje za komentarz i tylko przypomnę, że włamanie jest karalne :D Mam nadzieję, że to Ciebie polubiłam na fejsie :D

      Usuń
  2. Tak, to mnie polubiłaś na fejsie, zapraszam do dodania w liście blogów :) Mam nadzieję, że uda się tam dostać bez włamania, na razie jednak liczę na to, że nie będziesz mieć nic przeciwko skorzystaniu z twojego zdjęcia (z podaniem oczywiście źródła) w mojej recenzji. Bo wiesz, areszt śledczy wolałbym jednak odwiedzać jako reporter, a nie skończyć jak Niedaś :)
    http://wroclawfantastyczny.blogspot.com/2014/03/nomen-omen-czyli-ksiazka-pena-przygod.html
    PS. Rozumiem, że widzimy się na spotkaniu autorskim z Martą?

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem, że moje bycie pod aresztem śledczym uznałam za niesatysfakcjonujące. Jako, że nie wiedziałam czy można fotografować takie instytucje, to na wszelki wypadek zrobię zdjęcie i chwilę się pokręcę. Upłynęło może z 3 minuty i co? I nikt nie wyszedł! Żadnych panów w maskach, żadnej broni i gazów łzawiących. Kiedy się zmyłam, to też nie było żadnych pościgów, helikopterów, listów gończych... No smutno mi było :)

    Oczywiście, że nie mam nic przeciwko w wykorzystaniu mojego zdjęcia, nawet jakby nie było podpisane. Jakby mi zależało, to walnęłabym podpis na samym zdjęciu :D Ani ono artystyczne ani warte miliona dolarów. Ot zwykłe zdjęcie... choć mina przechodniów bezcenna :)

    Owszem będę na spotkaniu :D

    OdpowiedzUsuń

No co tam, jak tam?