niedziela, 7 lutego 2016

• Seria: Feliks Castor; Autor: Mike Carey (Mój własny diabeł)

Demony już takie są: człowiek sądzi, że uwielbiają demonstracyjne, popisowe wejścia, w istocie jednak przybywają cicho jak poranek. 
Dziwna sprawa z tym Feliksem - prywatnym egzorcystą. Na tyle dziwna, że pomimo braku "ochów i achów" z mojej strony, zakupiłam wszystkie tomy z tej serii. 

Feliksa poznajemy w dość dziwnych okolicznościach. Jedzie na przyjęcie do jakiegoś nastolatka, gdzie ma pokazać kilka sztuczek. No cóż, Castor chce się wycofać z zawodu, ale musi za coś żyć... od czego są przyjaciele! Pen załatwiła mu posadę, która nie będzie wymagać od niego wysiłku, w końcu zna się na sztuczkach jak mało kto. Lezie tam w dziwacznym kubraczku i to właśnie na tym przyjęciu polubiłam głównego bohatera. Solenizant, czy tam jubilat, to wkurwiający bachor z bandą równie irytujących znajomych. Feliks stara się czymś zaciekawić cwaniaczków, ale w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że to nie ma najmniejszego sensu. Wyciąga aparat i robi zdjęcie dzieciakowi. To nie jest zwyczajny aparat, jest to urządzonko, które uwiecznia na zdjęciach nie tylko żywych ale i umarłych. Efekt końcowy usatysfakcjonował Castora, dzieciak z przerażenia zaczął krzyczeć i jak to Feliks z zadowoleniem stwierdził - pozostawi traumę do końca życia. Pomyślicie, że to takie naiwne. Otóż nie, dzieciak na zdjęciu zobaczył kolegę, który nie żyje i jak się później okazało, maczał palce w jego zgonie. Zapłaty nie dostał, ale przynajmniej przyjęcie się udało.

Początki z książką były trudne. Długaśne opisy sprawiały, że się nudziłam. Ja wiem, że dla książkoholików opisy są "cudowniusie", ale nie dla mnie. Mnie wystarczy "masywne, ogromne, drewniane drzwi", nie potrzebuję opisów z jakiego są drewna, na ile lat wyglądają i co się komu przypomniało na ich widok. Także co chwilę odkładałam książkę, tylko po to, żeby się zorientować, że myślami ciągle krążę wokół niej. Więc znowu zasiadałam do czytania, aby po 15 minutach znowu ją odłożyć. Jak szłam do pracy, to myślałam o książce, a jak wracałam do domu, to cieszyłam się, że za chwilę wezmę ją w swoje łapy. Siadałam, czytałam, odkładałam i znowu czytałam. Sama historia, styl autora i bardzo dobrze ukształtowane postacie sprawiły, że będąc w połowie "Mojego własnego diabła", zakupiłam resztę tomów. Pal sześć te cholerne (jak dla mnie przydługie) opisy, ta książka łączy kilka gatunków i wyszło to znakomicie. Trochę kryminału, fantasy, obyczaju, horroru i sensacji, sprawiło, że chce poznać Feliksa bliżej. Teraz dowiedziałam się, dlaczego chce zrezygnować z zawodu, dlaczego nigdy nie zastanawiał się dokąd idą wyegzorcyzmowane duchy i dlaczego używa muzyki, aby pozbyć się nawiedzenia (nie tylko z ciała ale i z miejsc). Podoba mi się sposób w jaki działa Castor. Nie jest cipowaty jak Dresden, przypomina mi trochę Constantina (komiksów nie czytałam, widziałam film i serial), od czasu do czasu powie coś, co wywoła uśmiech, nie udaje twardziela, nie stara się wyglądać na cwaniaczka. On po prostu prowadzi dochodzenie mądrze i działa. Książkę czyta się niesamowicie przyjemnie i naprawdę cudownie spędziłam przy niej czas. 

Wracając do tematu, Feliks Castor po nieudanym/udanym przyjęciu urodzinowym, dostaje telefon z prośbą o wyegzorcyzmowanie Archiwum Bonnigtona, które jest nawiedzane przez coraz bardziej brutalnego ducha, a dokładnie panią duch. Zlecenia nie przyjął, ale losy głównego bohatera tak się ułożyły, że w końcu wylądował w Archiwum. Robota łatwa, bo to zwykła zjawa (jest dużo rodzajów duchów, o Kacprze nic nie mówił), ale ciężko go było namierzyć, co było dość niezwykłe. Kiedy w końcu Castor namierzył dziewczynę swoją muzyką, ten otrzymał od niej wiele fragmentów z jej życia, które zupełnie nie pasowały do tego, co nawiedzała. Feliks był pewien, że duch przybył wraz ze starymi listami z Rosji do Archiwum (wtedy po raz pierwszy się pojawiła i mówiła po rosyjsku), ale obrazy były współczesne. Wieloletni pracownicy potwierdzili, że nigdy nie pracowała z nimi Rosjanka i w pracy nigdy nie wydarzyło się nic złego, co mogłoby sprawić, że zjawa uczepiła się tego, a nie innego miejsca. Castor postanawia przesunąć w czasie egzorcyzmy, bo jest przekonany, że dziewczyna musiała zostać zamordowana. Podczas badania całej sprawy, główny bohater ląduje w klubie ze striptizem, w domu "kolegi" po fachu, zostaje niemal pożarty przez sukkuba, odkrywa, że Archiwum jest notorycznie okradane przez jednego z pracowników i musi prosić o pomoc znajomych od innej "działki".
Dzieję się dużo i jest ciekawie. Można zagłębić się w świat, którego nie widzimy, ale ciągle nam towarzyszy i nas otacza. Poznajemy istoty, zjawy, demony, magiczne sztuczki, zaklęcia i przedmioty, w które wyposażony jest egzorcysta. Bierzemy udział w śledztwie, pościgach, odkrywamy kolejne postacie, które na początku wydawały się nieistotne, a później stanowią klucz do zagadki. Ja nie zamierzam skończyć z tą serią, a czy Wy sięgniecie po pierwszy tom, to zależy od tego czy lubicie takie historie.


Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Mirandzie z bloga Kawa z cynamonem. Kochane dziewczę zaufało i pożyczyło mi "Mojego własnego diabła". Książka jest cała, zdrowa, najedzona i wygłaskana. Teraz czeka na odbiór :*

Jako, że zawsze narzekacie na cytaty, to nie będę ich tu umieszczać. Jednak jak ktoś jest ich ciekawy, to włazicie TUTAJ i czytacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No co tam, jak tam?