Czytaliście kiedyś z premedytacją książkę jak najdłużej? Ja tak miałam
z większością lektur. Tym razem przedłużałam swój czas czytania, aby jak najwięcej
czasu spędzić z „Dożywociem”. Język jakim napisana jest książka, to istna
rozkosz dla umysłu! Jak dla mnie ałtorka (nie autorka tylko ałtorka) mogłaby napisać książkę kucharską, a
ja tonęłabym w przepisach, radach i czasie przygotowania potraw wszelakich.
Licho, utopce, nieszczęsny Szczęsny, Valentino, Krakers, Zmora - kim są te persony? Mały anioł z uczuleniem na własne pióra i zamiłowaniem do sprzątania, małe
ludki lubiące się taplać w wannie i ogólnie wodzie, podwójny samobójca z
miłości nieszczęśliwej i nieodwzajemnionej, różowy królik, kraken co świetnie
gotuje i kot… kot jaki jest każdy widzi, co do charakteru to… no kot. Przyznam
się bez bicia, że najbardziej polubiłam Szczęsnego. Jego wywody, rady i
przemyślenia sprawiały mi najwięcej frajdy! Nawet książkę napisał lepszą od głównego bohatera całe tej dożywotniej historii - Konrad (zwykły człowiek). O czym jest książka? A CZY TO
WAŻNE?! Nieważne co napiszę, nieważne jak opiszę, tę książkę musicie przeczytać
i tyle. Takiej ałtorki jak nasza, nie ma nigdzie i nigdy nie będzie.
Tak na zachętę wrzucam kilka cytatów. Jeżeli nie chcecie ich czytać, to pooglądajcie sobie równie urocze ZWIERZĄTKA. Jak i zwierzątek nie chcecie oglądać, to macie moje niektóre reakcje na "Dożywocie" :)