poniedziałek, 29 lipca 2013

• "Wojna w blasku dnia, księga II" Autor: Peter V. Brett


Część pierwsza "Wojny w blasku dnia" nie przypadła mi do gustu. Nic się w niej nie działo, ot taka  "Dynastia" w innej scenerii. Ktoś kto umieścił tą książkę w kategorii fantasy powinien zostać skazany na porządną chłostę.  Jednak druga część, tzn. Księga II zawładnęła mym sercem... no może w większej części.

Brak Inevery wyszedł na ogromny plus całej opowieści (przypomnę, że 3/4 "Księgi I" było o niej!). Nagle okazało się, że wojna w blasku dnia faktycznie jest z gatunku fantasy! Cała historia nagle nabrała tępa (Boziuniu po 677 stronicach czułam się jakbym otrzymała te 72 dziewice). Jako, że nie omijają nas opisy zwykłego życia, zauważyłam pewną zależność. Im masz mniej żon tym lepiej, no chyba że owe żony nie wiedzą jak rzucać kośćmi, to miej ich nawet tysiąc. Otóż jak któraś z pań wie jak to robić, to lepiej jej unikać. Nic tak mnie nie irytowało jak wścibskość tych kobiet, ich chęć posiadania władzy, arogancja, bezczelność i pyszałkowatość. Miałam ochotę odwiedzić pana Bratta i zagrozić mu, że jak nie wywali z książek tych babsztyli to podpalę cały świat. No ale skupmy się na tych superlatywach.

Do 326 strony czytanie tej książki to była rozkosz. Było niewiele intryg, niewiele życia codziennego, za to cały ogrom walk, demonów, run i magii. Dowiadujemy się więcej o demonach, skutkach używania "magii" i działaniu run. Owszem znajdują się tam rzeczy, które jakoś specjalnie nie powalają:
"Nawet rośliny zdradzały mu sekrety. Wystarczyło, by wchłonął magiczny prąd przechodzący przez drzewo, a potrafił opisać jego żywot lepiej niż drwal liczący słoje. Wiedział, kiedy nastąpiła susza, a kiedy doszło do powodzi. Wiedział o pożarach i ostrych mrozach. Znał gatunki demonów, które żłobiły korę pazurami. Poznawał życie rośliny od chwili wykiełkowania."

no ale dla każdego coś miłego. Taki dar raczej by mnie nie ucieszył, ale botanika? Raj na ziemi! Ja za to zaklepuję możliwość teleportacji. Spokojnie, to nie wszystko. Macie jeszcze do wyboru całą gamę zdolności od rzucania piorunami do przywracania wzroku. Jak pisałam wcześniej, każdy znajdzie coś dla siebie.

Niestety moja radość została ścięta w oka mgnieniu. Pojawiła się Inevera. Takim właśnie sposobem z cudownej krainy czarów, Alicja powróciła do rzeczywistości. Co mnie obchodzi kto z kim sypia? Babka ma ponad 70. dzieciaków. Ja się cieszę, że ta kobieta odróżnia swoje dzieci od potencjalnych panów, z którymi może się przespać aby jej mąż miał więcej władzy, ewentualnie nie wysłała jeszcze którejś ze swych córek do łóżka swojego męża, z nadzieją, że któraś sprawi... że jej mąż będzie miał więcej władzy! Nie interesuje mnie kto włada jakimi ziemiami, kto piastuje jakie stanowisko. Interesuje mnie wojna z demonami! To o tym miały być te Księgi! Znowu jak przez bagna brodzę w tej paplaninie. Znowu czytam o rzeczach, które są nieistotne, które nic nie wnoszą i są nudne jak flaki z olejem. Zaczynam podejrzewać, że autor ma rozdwojenie jaźni. Jak to możliwe, że z tak fantastycznego opowiadania w ułamku sekundy przechodzi do takiej chały?

Nadszedł czas na zakończenie. Starcie pomiędzy dwoma rywalami (choć z tego co pamiętam miała być wielka bitwa z demonami... ale nie będę się czepiać szczegółów.) Koniec Księgi II sprawił, że czar prysł. Już nie chodzi o to, że nie zostały wyjaśnione tysiące spraw, że nie wiadomo kto wygrał starcie i że nie widzę sensu aby przedłużać swa agonię kupując kolejne części tej historii. Chodzi o to, że te dwie książki, jako całokształt, sprawiają wrażenie powieści religijnych a nie powieści fantasy.

Reasumując:
Łącznie stron: 1201
Ilość stron, która wciąga: 498
Ilość stron, która zabija głupotą, infantylnością i nudą: 703

Czy warto zapoznać się z historią o walce z demonami, która zamknęła się może w 100 stronach? Zdecydujcie sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No co tam, jak tam?